Tajemnica Melanie cz.6
- Co ?! No ale to przecież nie możliwe. Ja nic nie umiem, żadnych czarów albo coś. Ale jak to? – przeraziłam się.
- Melanie – po raz pierwszy odezwała się królowa – może nie wiesz, ale u nas, w naszym królestwie wszystko jest inne, ludzie się zmieniają, otrzymują różne dary, potrafią niesamowite rzeczy, o jakich tacy prości ludzie jak wy mogą tylko pomarzyć. Ty też sie zmieniasz, stopniowo, ale szybciej niż inni. Już widać drobne zmiany.
- Co ? – spojrzałam na nią zdezorientowana.
- Moe – królowa zwróciła się do syna. – zaprowadź naszą drogą Melanie do pokoju gościnnego i niech na siebie spojrzy w lustrze.
Moe kiwną głową, poczym wstał i ruszył w stronę głównych drzwi. Po drodze ujął mnie delikatnie za dłoń i pociągnął do wyjścia.
Znalazłam się z powrotem w wielkim korytarzu. Moe puścił moja dłoń i skierował się w stronę schodów. W pewnym momencie spojrzał na mnie i machną ręką, bym za nim poszła. Zawahałam się lekko, ale w końcu ruszyłam za nim. Gdy zaczęłam wchodzić po schodach, wszystko zaczęło robić się strasznie małe. Różne obrazy posągi oraz służba, ale jak doszłam na samą górę wszystko wróciło do normy. Podniosłam wzrok, chłopak przyglądał mi się z ciekawością, gdy spostrzegł, że to zauważyłam, pochwycił mój wzrok i uśmiechnął się promiennie, poczym odwrócił się, otworzył drzwi, robiąc dla mnie miejsce bym weszła do środka.
Po raz kolejny zostałam zaskoczona, wyglądem zamku. Znajdował się tu olbrzymi długi korytarz z niezliczoną liczbą drzwi, znikającymi za różnymi bocznymi korytarzami, kończącymi się najczęściej ciemnym zaułkiem. Ściany pokryte były czerwoną farbą, z dodatkami złota, wyglądało to jakby było wyszyte nicią. Podłogi drewniane, a na środku długi czerwony dywan.
Szłam za nim w milczeniu, nie planowałam się do niego odzywać, za bardzo sie wstydziłam. Sama nie wiem czemu, zwykle jestem pełna energii i odwagi, niczego się nie boję. A teraz ? Strach mnie zżerał. W pewnym momencie skręcił w lewo, spostrzegłam, że na końcu korytarza znajdują się wielkie drewniane drzwi koloru czekolady, tak jak pozostałe. Otworzył drzwi i weszliśmy do środka.
Pokój był olbrzymi, z sufitem wysokim na okołopiętnaście metrów, z umieszczonym pod nim kryształowym żyrandolem, który zdawał mi się tu nie potrzebny. Po każdej stronie znajdowały się wielkie okna wpuszczające do sypialni wiele światła. Na prawo ode mnie stało nieprawdopodobnych rozmiarów łóżko, z baldachimem, na lewo szafy i komody. A na środku sofa i klika foteli, koloru białej czekolady z dodatkami czerwieni, tak jak wszystkie meble. Za tym niby salonikiem znajdowały się drzwi na balkon. Ruszyłam w ich kierunku, już zamierzałam je otworzyć gdy moją uwagę przykuło coś innego. W rogu pokoju znajdowało się identyczne lustro jak to moje. Podeszłam do niego, każdy element był taki sam, oprócz jednej rzeczy, zamiast mojego imienia u góry zwierciadła, było napisane Moe. Spojrzałam na niego, stał oparty o ścianę i patrzył w moim kierunku.