SZczeniak o imieniu Moni
Był to średniej wielkości pies . Przy pomocy sąsiadów Anka postawiła budkę dla swojego czworonożnego przyjaciela i tak razem oddychali swoją samotnością i bezsilnością.
Minęły dwa lata. Dziewczynka o imieniu Monika, była na swój wiek bardzo rozwiniętym dzieckiem, spacerowała po podwórku jednak najbardziej uwielbiała zabawy z Kajtkiem ( takie imię nadano kundlowi). Kajtek traktował ją jak swoje dziecko, a może młodszą siostrę.
Anka jednak często wieczorami wymykała się do sąsiadów, razem spacerowali przez noce,
a te noce były w nich. Jednej z nich do domu sąsiadów przyszedł nowy kolega Marcin, średniej budowy, blondyn o niebieskich oczach. Anka poczuła, że to jest ten jedyny, który pomoże jej w życiu, kwitła jak królowa nocy i kusiła sobą. Marcin nie był obojętny na zaloty dziewczyny. Rośli razem i byli szczęśliwi. Którejś nocy postanowili wyjechać ot, tak przed siebie - mała miała zostać pod czujnym okiem sąsiadów.
I tak się stało. Kiedy blady świt otworzył oczy Anki i Marcina nie było, wyjechali odnaleźć siebie.
Przez kolejne dni nikt nie interesował się losem Moniki, tylko Kajtek był jej wierny, w swojej budzie zrobił jej posłanie, przynosił resztki znalezione na śmietnikach i dzielił się nimi z małą. Kiedy ktoś z sąsiadów zbliżał się do ich ogrodzenia, zachowywał się jak wściekły, ujadał i pokazywał kły.
O Ance ślad zaginął nikt nie interesował się jej losem, sąsiedzi żyli swoim życiem. Poznawali nowych kumpli i byli na swój sposób szczęśliwi. Nikt jednak nie interesował się losem Moniki, nikt nie zauważył, że dziewczynka żyje obok z wiernym przyjacielem Kajtkiem.
Kiedy zrobiło się chłodno to Kajtek ogrzewał małą , był dla niej matką i ojcem, mała bała się ludzi, dlatego wychodziła z budy tylko wtedy kiedy robiło się ciemno.
Pierwszy śnieg spadł w listopadzie, przymrozki. Wtedy Monika zaczęła chorować, kaszel był tak głośny, że zaczęło to dziwić siadów, co u licha dzieje się z tym kundlem, trzeba go uśpić ,
nie daje żyć spokojnym ludziom. Następnego dnia zadzwonili po straż miejską , żeby zabrać to „ Ścierwo „ do schroniska, tam sobie z nim poradzą.
Była sobota siedemnasty listopada , na dworze lekki przymrozek, a śnieg prószył jak by od niechcenia. Kiedy na podwórko przyjechał hycel ze schroniska, sąsiedzi wyszli, ciekawi co się będzie działo, Kajtek przeczuwał, ze coś złego zaczyna się dziać, kiedy hycel zbliżał się do budy, rzucał się jak ryba bez wody, warczał i walczył z pętlą zarzucaną na jego szyję.
Pracownik schroniska nie mógł sobie poradzić z kundlem, wezwał na pomoc policję, przyjechali prędko, prawie na sygnale, kolejne próby nie dały owocnego rezultatu. Pan policjant jednak stanął na wysokości zadania, wyjął pistolet. Dwa strzały i spokój. Kajtek nawet nie pisnął, tylko spojrzał swoimi piwnymi oczami w kierunku budy jakby chciał coś powiedzieć a raczej przekazać.
Kiedy cała akcja ucichła, śnieg padał dalej nieświadom zaistniałej tragedii.