Światła na wzgórzu
Pod butem chłopca trzasnęła gałązka. Przestraszony upuścił latarkę, która z cichym chlupnięciem wpadła w kałużę błota.
— Zaszliśmy już tak daleko, a nadal niczego nie widać. Myślę, że powinniśmy wracać do domu — powiedziała Eliza, siląc się na spokojny głos. Marcin mruknął coś niewyraźnie i schylił się po upuszczony przedmiot. Całe szczęście, latarka dalej świeciła jasno. To w jakimś stopniu pocieszyło chłopaka.
— Za daleko zaszliśmy, żeby się teraz wycofać — oznajmił i popatrzył na siostrę stanowczo. — Przejdziemy jeszcze kawałek, a jeżeli niczego nie znajdziemy, to zawrócimy.
Ledwo skończył mówić, gdy coś przykuło jego uwagę. W dali, między drzewami migotało kilka światełek. Ich kolor zdawał zmieniać się z białego na niebieski i na odwrót. Bliźniaki wpatrywały się w nie jak zaczarowane. Zeszły ze ścieżki, pragnąc podejść bliżej, aby w końcu przekonać się, z czym mają do czynienia. Jak na złość, światła wcale się nie zbliżały, przeciwnie — zdawało się, że są coraz dalej. Zirytowały Maciek puścił się biegiem, nie zważając na liście, chłoszczące go po twarzy ani na krzyki siostry, próbującej dotrzymać mu kroku. Cały jego świat skupił się wokół tajemniczego zjawiska przed nim. Oprzytomniał dopiero, gdy mokra ziemia osunęła mu się spod nóg. Ostatnią myślą było to, że spada.
♦
Gerard przyglądał się dzieciakom z oddali. Widział, że wpadły w pułapkę, ale nie miał zamiaru im pomagać. Ludzkie losy były mu całkiem obojętne i nie miało znaczenia, że zna tych ludzi. Potrząsnął głową, kiedy bliźniaki w pędzie wpadły do jaru. Agresywne powarkiwania i paniczne krzyki, które dobiegły stamtąd chwilę później, oznajmiły mężczyźnie, co takiego siedziało na dnie. Upiory. Pogrzebał nogą w błocie, odwrócił się. Bujna grzywa opadła mu na oczy. Poczuł ukłucie żalu. Dla dzieciaków było już za późno. Najpewniej wkrótce znajdzie je policja.
Upiorne wycie przerwało ciszę. Gerard spojrzał w stronę, z której docierało i napotkał parę świecących na zielono ślepi. Parsknął. Nie straszne mu były stwory, czające się nocami w lasach.
Wokół niego pojawiły się migoczące światełka. Podrygiwały i pląsały, szczęśliwe, że udało im się sprowokować kolejnych ludzi. Błędne ogniki. Psotne duszki lubujące się w sprowadzaniu ludzi na manowce. Z jakiegoś powodu bardzo go lubiły. Towarzyszyły mu zawsze, gdy galopem przemierzał leśne ścieżki. Jego kara sierść i czarny, skręcony róg błyszczały w ich słabym świetle.