Świat psów
Powiodłem wzrokiem w kierunku starszej kobiety, podpierającej się drewnianym kijkiem. Wolną ręką prowadziła ona małą dziewczynkę z rudymi kucami. Razem coś podśpiewywały.
- Widzisz, ludzie też mają swoje rozrywki.
- Czy chodzenie może być rozrywką?
- To nie jest chodzenie. Dla tej pani jest to spacer z wnuczką.
- A dla wnuczki spacer z babcią. Tak?
- Tak, Bruno.
- A dlaczego ja nie mam babci?
- Może masz. Tylko nie tu.
- A gdzie?
- W niebie.
- A co to takiego jest niebo? Nigdy o nim nie słyszałem.
- To takie miejsce, w którym zwierzęta znajdują się po śmierci.
- Psy też?
- Też. Ale tylko te dobre.
- Aha. To znaczy, że te, które chciały mnie zjeść, nie pójdą do nieba, tak?
- Nie my o tym decydujemy, Bruno.
- A kto?
- Najwyższy.
- Kim On jest.
- To taki Pan, który wszystko stworzył.
- Psy też?
Kondzio się uśmiechnął.
- Też – odpowiedział.
Rozejrzałem się. Po przeciwległej stronie ulicy, po chodniku szedł młody pan z dziwnie nastroszonymi włosami. Swoja dużą dłonią trzymał za rączkę małe dziecko. Jeśli się nie mylę, była to dziewczynka.
- Tato – powiedziało dziecko, wypluwając kawałek czegoś, na co kiedyś chcieli mnie przerobić skośnoocy – ja już nie chcę tej bułki. Ona jest nie dobra.
Młody pan spojrzał na dziecko, ale nic nie powiedział. Dziewczynka rzuciła bułkę na ulicę i za moment oboje z tatą znikli za rogiem ulicy. Pobiegłem szybko w kierunku bułki, wcale się nie rozejrzawszy.
- Bruno, nie! – krzyknął za mną Kondzio i całą swą siłą naparł na mnie ciałem, w ostatniej chwili ratując przed rozpędzonym samochodem. Odleciawszy kilka metrów, przed upadkiem na chodnik zdążyłem usłyszeć pisk opon i jakiś straszliwy jęk. Uderzyłem o ścianę pobliskiego sklepu, ale podniosłem się szybko. Duży, biały samochód odjechał, odsłaniając leżące na asfalcie ciało Kondzia. Pobiegłem do niego, ale…
Ale on już nie żył.