Świat psów
- Teraz nam już nie uciekniesz, mały – wycedził ten największy. I tak bym nie zdołał ujść; miałem otarty pyszczek, a na dodatek strasznie bolała mnie łapka.
- Co chcecie ze mną zrobić?
- Słyszeliście go? On się nas pyta, co chcemy z nim zrobić. – Przygniótł mi nogą brzuch. Zawyłem z bólu. – Dobrze, powiem ci. – Zbliżył swój pysk do mojego ucha. Miał nieprzyjemny oddech, gorszy od smrodu z tych wielkich, żelaznych pojemników. – Chcemy cię zjeść.
Rozszarpaliby mnie wtedy na kawałki, gdyby nie mój przyjaciel Kondzio. Pojawił się niespodziewanie, rzucając się na otaczających mnie psów. Moi prześladowcy skamłali niczym ja wcześniej. Potem uciekali aż się za nimi kurzyło. A na koniec Kondzio zawył, jak przystało na prawdziwego wilczura.
- Nic ci nie jest? – zapytał, podchodząc do mnie.
- Łapka mnie boli.
- Wskakuj. – Kondzio klęknął, a ja wszedłem mu na plecy.
- Dlaczego oni chcieli mnie zjeść?
- Widzisz, niektóre psy są zdolne do najgorszych czynów.
- Dlaczego?
- Bo są głodne.
- My też jesteśmy głodni, a nikogo nie zabijamy.
Kondzio nie odpowiedział.
- Najważniejsze, że żyjesz.
- No, znowu mnie uratowałeś. Dziękuję ci, Kondziu.
- Teraz będę cię lepiej pilnował, Bruno.
- Bruno? Dlaczego tak?
- Bo tak cię od teraz będę nazywał. Fajnie?
- Fajnie. Bardzo fajnie!
Spędziłem z Kondziem jeszcze wiele, wiele dni. Poznawałem świat, nauczyłem się jak i gdzie zdobywać pożywienie. No i troszkę podrosłem. Potem niestety nasze, moje i Kondzia drogi musiały się rozejść za sprawą nieszczęśliwego wypadku…
* * *
Był wtedy piękny jesienny dzień, a ludzie w mieście dziwnie zaganiani.
- Czy oni nie dostrzegają piękna? Zobacz Kondziu, jak słońce ładnie świeci.
- Ludzie, Bruno, są zapracowani.
- I co z tego? Czy oni nie widzą?
- Widzą, ale nie mają czasu na podziwianie.
- To, co robią, jak ten czas w końcu mają?
- Odpoczywają.
- Odpoczywają?
- Tak, jak to mówią, regenerują siły.
- I potem, co?
- Znów pracują.
- Eee, to oni mają nudy.
- Nie wszyscy. Popatrz na przykład na tę panią.