Świat psów
- To taka ciepła kanapką z musztardą.
- A co to jest musztarda?
- Takie coś, co lubią ludzie. Sam nawet kiedyś tego spróbowałem; w koszu był cały słoik.
- I smakowało ci?
- Nie, gorzkie było jakieś.
Zaniósł mnie do miejsca, w którym stały wielkie, żelazne pojemniki, a wokół nich porozrzucane były najróżniejsze rzeczy.
- Masz, pewnie jesteś głodny. – Kondzio podsunął mi łapą kilka kawałków kiełbasy.
- A ty nie będziesz jadł?
- Nie, ja już jadłem.
Teraz wiem, że Kondzio mnie wtedy oszukał. Nie miał nic w pysku od kilku dni.
- Ludzie wyrzucają coraz więcej jedzenia – tłumaczył mi po jakimś czasie. – Niestety wyrzucają je do ubikacji, nie do kosza na śmieci.
- A co to jest ubikacja?
- To takie miejsce, w którym ludzie robią kopę i takie tam.
- Aha. Ale dlaczego wyrzucają jedzenie właśnie do ubikacji?
- Bo tam nie zaśmiardnie się.
- Bo tam i tak już śmierdzi, tak?
Kondzio uśmiechnął się.
- Nie, bo wszystko, co ludzie wrzucą do tej ubikacji, spływa kanałami z dala od domu.
- Kanałami? To znaczy gdzie?
- Chodź, pokażę ci.
Kondzio poprowadził mnie do żelaznej kraty na chodniku. Usłyszałem bulgotanie.
- Tam jest woda – zauważyłem.
- Zgadza się.
- Czy moglibyśmy się jej napić.
Kondzio pokręcił głową.
- Nie, ta woda jest brudna.
- Bo jest z ubikacji, tak?
- Dokładnie.
- A dlaczego ludzie wyrzucają jedzenie?
- Bo nie umieją go poszanować.
- Ludzie są źli?
- Nie, po prostu jeszcze wielu rzeczy nie rozumieją.
Wróciliśmy do wielkich, żelaznych pojemników. Kondzio wziął mnie w pysk i wrzucił na stos worków. Były śliskie.
- Tu będziesz spał – powiedział do mnie. Odwrócił się.
- Gdzie idziesz?
- Rozejrzę się za jedzeniem. Spij.
Podkuliłem ogon pod siebie i przytuliłem się do worka. Zalatywało od niego nieprzyjemnym zapachem. Z dala dochodził szmer pędzących samochodów, które wtedy uważałem za żelazne konie. Zmrużyłem oczy i spróbowałem zasnąć.
- Patrzcie, zgniłek! – Z płytkiego snu wzbudził mnie krzyk. W moją stronę zbliżała się trójka psów o kołtuniastej sierści.
- Jeszcze młody – powiedział jeden z nich.
- Pewnie smaczny – dorzucił drugi. Trzeci natomiast warknął.
- Zostawcie mnie! – zaskamłałem, zbierając się do ucieczki. Przecisnąłem się przez szparę między ogrodzeniem a ziemią. Za sobą słyszałem urywane szczekanie. Jak szybko mogłem, przebierałem krótkimi łapkami. Po chwili jeden psów przygniótł mnie swoim wielkim ciałem.