Świat Ojczysty: Rozdział I Część 3
Berg przyjął tę propozycję. Po raz pierwszy w historii całą władzę ustawodawczą posiadali rodowici politycy. Do tej pory parlament był mieszany. Połowa senatorów reprezentowała, bowiem Ziemię. Niewątpliwie odniesiono sukces, mimo, że władza wykonawcza wciąż należała do Rady Ambasadorów. Również sądy faktycznie pozostały pod jej kontrolą.
Jednak marszałek wiedział, że pierwszy krok został zrobiony i kiedyś Mars uzyska całkowitą autonomię. Marzenie o wolności Berg chciał zrealizować drogą pokojową. Na przeszkodzie stali wyżej wspomniani bojówkarze. I z nimi Berg miał zamiar się rozprawić.
Cel za jego życia nigdy nie został zrealizowany. Pięć lat temu zginął on
w zamachu bombowym. Wszyscy pogrążyli się w żałobie. Stało się jasne, że piastowane przez niego stanowisko było równie niebezpieczne, co prestiżowe. Po śmierci Mathiasa wybrano jego następcę. I ku zaskoczeniu to on, a nie jego sławny poprzednik odniósł sukces. Od blisko trzech lat nikt nie zginął z ręki terrorystów. Nikt nie zginął z ręki Aresu. Ów człowiek zwyciężył tam, gdzie zawiedli najlepsi politycy i żołnierze. Tym człowiekiem był Johan Durand. Drugi w dziejach marszałek marsjańskiego sejmu.
Do niego właśnie szli Nicolas Spencer i Simon Ollson. Krok za krokiem, pokonywali długi plac niosąc w prawych dłoniach walizki. Mijali właśnie posąg Marsa, kiedy Ollson uniósł głowę w górę. Słońce bystro świeciło na nieboskłonie.
— Wciąż jest ciepło, jak na listopad.
— A co? Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze? Tutaj pory roku trwają dwa razy dłużej niż na Ziemi i często się spóźniają.
— Ech. Wszystko tu, na Marsie jest dziwne — westchnął Ollson. — Nie to, co
u nas.
— Masz na myśli Ziemię?
— Miałem na myśli rodzinną Szwecję.
Idąc ku gmachowi obaj mężczyźni zawsze z zainteresowaniem przyglądali się siedzibie parlamentu. Piękne, ręcznie zdobione kolumny robiły wrażenie. Wykonane przez najlepszych mistrzów dłuta idealnie podkreślały atmosferę tego miejsca. Tak samo jak ogromna kopuła na samej górze. Teraz odbijała promienie błyszcząc z daleka.
— Ale siedzibę sobie odwalili — odezwał się Szwed.
— Tak. Piękną. Szkoda tylko, że za nasze pieniądze.
— Pamiętaj, że zbudowaliśmy ją po części dla siebie samych. Kiedyś obra-
dowali w nim również nasi senatorowie.