Strach - retro kryminał
Adam wszedł na podwórze i skierował się do szopy. Antek szybko i sprawnie rozłupywał polana na ściętym pniu. Za jego plecami na gałęzi jabłonki wisiała koszula.
- Dzień dobry! – powiedział głośno Tarnecki.
Chłopak wyprostował się.
- Dzień dobry panu. Matki nie ma.
Niebieskie oczy nosiły ślady łez. Włosy, zawinięte za uszy, opadły z jednej strony na opalony policzek. Odgarnął je niecierpliwym ruchem ręki.
- Przyszedłem do ciebie.
Antek rzucił spłoszone spojrzenie w stronę furtki. Odwrócił się i chwyciwszy koszulę, szybko ją wciągnął. Najwidoczniej obawiał się kolejnej bury od matki.
- Wszystkim nam brakuje pani Barbary – powiedział cicho Adam, patrząc prosto w twarz Antka.
Chłopak milczał. Stał ze zwieszonymi ramionami.
- Wiem, że babcia kazała ci przełożyć ślub.
- Tak trzeba! – odezwał się Antek niespodziewanie. Adama zadziwił ton jego głosu. Czyżby Bielecki miał rację?
- Szkoda, że pani nie zdążyła cię namalować.
Oczy Antka zaszkliły się.
- Niech pan już idzie.
- Wybacz, nie chciałem ci sprawić przykrości.
Adam odwrócił się i zobaczył ustawione przy bocznej ścianie domu lipowe figurki ludzi i zwierząt. Nie były widoczne od strony podwórza.
Poczuł, że coś ściska go za gardło.
* * *
Dom był pusty i cichy. Adam wszedł do salonu. Patrząc w ciemne, zimne wnętrze kominka wspominał wigilijny wieczór, gdy razem z Drwęckimi siedział przy buzującym ogniu.
Oparł się o wezgłowie fotela. Jego wzrok powędrował ku portretom. Przymknął powieki i próbował przywołać z zakamarków pamięci chwile, które spędził w towarzystwie Barbary.
Widział, jak wstaje od pianina w rozświetlonym słońcem salonie i podchodzi z promiennym uśmiechem. Słyszał szelest jedwabiu i czuł subtelny zapach perfum. Zobaczył, jak nalewa herbatę, odgarnia niesforny pukiel włosów i wyśmiewa się z wywodów Bieleckiego, gdy siedzieli przy podwieczorku w ogrodzie.
Czy doktor miał rację, twierdząc, że Antek mógł się zakochać w Drwęckiej? Adam już nie uważał tej sugestii za absurdalną. Przypomniał sobie ślady łez na twarzy Antka i kunsztownie rzeźbiony krzyż na marmurowej płycie grobowca.
Zerwał się z fotela.
W progu przystanął i odwrócił się. Miał wrażenie, że przywołało go spojrzenie Barbary z portretu nad kominkiem.
Zmarszczył czoło. Dręczyło go jakieś mgliste przeczucie, jakby z podświadomości coś próbowało wypłynąć na powierzchnię myśli.
* * *
Drżącymi rękoma siodłał konia. Wyprowadził go ze stajni.
Zobaczył Agatę i Zosię, które stały przed gankiem z koszami pełnymi ogórków.
- A dokąd to się pan wybiera? – krzyknęła Agata.
- Wrócę niebawem – rzekł pospiesznie i wskoczył na siodło.
Galopował wzniecając tumany kurzu. Modlił się w duchu, by Bielecki był w domu.
* * *
- Co się stało? – lekarz patrzył na niego ze zdumieniem. – Ale proszę, niech pan wejdzie.
- Doktorze! - Adam z trudem łapał oddech. – Muszę spytać o coś ważnego.
* * *
- Wszystko się zgadza – rzekł wolno doktor. – To nie może być przypadek. I co pan teraz zrobi?
- Myślałem, że to oczywiste – odparł Tarnecki ze zdziwieniem.
Bielecki pokręcił głowa.
- Trudna sprawa, piekielnie zagmatwana. Decyzję pozostawiam panu. Niech pan jednak pamięta o tych, którzy żyją.
- Tylko tyle ma mi pan do powiedzenia? – spytał cicho Adam.
Doktor wrzucił zgasłe cygaro do popielniczki.
- Nic już nie zwróci mi Barbary.
* * *