Stasek Łągiewka i bliskie spotkanie trzeciego stopnia
j czaszki leżącego na ziemi, drgającego konwulsyjnie kosmity i wpadł twarzą w pokrywające wszystko wnętrzności. Jakaś niewidzialna siła rzuciła nim o ścianę. Na chwilę pociemniało mu przed oczyma, a kiedy doszedł do siebie, pojął co się stało. Wystartowali. Świadomość tego faktu zmroziła mu krew w żyłach. Podniósł się i powoli ruszył przez zasłane zwłokami pomieszczenie. Pęd był już mniej odczuwalny i zdołał jakoś utrzymać równowagę. Za to obcy gdzieś zniknęli. Postanowił ich poszukać w nadzieli, że uda mu się zmusić skubańców do zawrócenia statku. Badał napotykane po drodze pokoiki, ale wszystkie okazywały się puste. Żadnych urządzeń, stolików, łóżek… Kompletnie nic. Ogarniała go coraz większa wściekłość. Do tego poczuł niemiłosierną suchość w gardle, co tylko pogłębiło irytację. Żałował, że z pośpiechu zapomniał schować za pazuchę choć jednej butelki bimbru. Krążył po opustoszałym spodku niczym wilk, szukający ofiary. W końcu dotarł do zamkniętych drzwi. Usłyszał dochodzące zza nich dziwne odgłosy, przypominające dźwięki klawiszy komputera, jak ze starych filmów science fiction. Kopnął kilkakrotnie w grubą blachę, ale bez efektu.
- Otwierajcie jebane skurwiele! – krzyknął.
Ku jego zdziwieniu przejście stanęło otworem. Podniecony niczym piętnastolatek przed pierwszym dupczeniem, wparował do środka. Stanął jak wryty. Ujrzał wycelowane w siebie lufy futurystycznych pistoletów i nie wyrażające żadnych emocji mordy ufoli. Spoglądając nienawistnie w ich owadzie oczka wzniósł ręce w górę, mając nadzieję, że zrozumieją ten ogólnoświatowy gest. Nie zrozumieli. Wypalili jednocześnie, a Staszek poczuł w brzuchu przenikliwy ból. Upadając, kątem oka spostrzegł w ogromnym oknie oddalającą się powoli Ziemię. Zatęsknił za domem, za swoim zdezelowanym łóżkiem, aparaturą do pędzenia berbeluchy, obskurnym, ciągle zapchanym kiblem… Zawsze myślał, że umrze z przepicia albo na raka. Ewentualnie zawał. A tu proszę, zdechnie zastrzelony przez przybyszów z kosmosu. Nawet nie wiedział, z jakiej planety przylecieli. Zakaszlał krwią i ostatnim wysiłkiem włożył rękę do kieszeni.
- Oglądaliście Leona Zawodowca kutasy? – wysapał z trudem.
Ufoludki spojrzały po sobie i już miały nacisnąć spust by dobić rannego, gdy nagle potężna eksplozja zmieniła wszystkich w cuchnąca, krwawą breję. Jakimś cudem ocalała Staszkowa ręka, wyrzucona w powietrze siłą wybuchu. Spadła na strzelające snopami iskier, uszkodzone odłamkami konsolety sterownicze, zalewając je strugami krwi. Pod wpływem impulsu elektrycznego z wystających z pulpitu obwodów, zamknięta dłoń rozwarła się. Wypadły z niej niewielkie, metalowe kółeczka. Zawleczki od granatów. Statkiem zatrzęsło, a widoczna już w całej okazałości, błękitna planeta, zaczęła rosnąć w zastraszającym tempie.
III
Był środek nocy. Mieszkańców Jaworów wyrwała ze snu potężna eksplozja, jakby ktoś zdetonował w pobliżu bombę. Przerażeni wybiegli przed domy, zobaczyć co spowodowało tak wielki raban. Jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzeli wbity w dach sołtysowej chałupy, świecący fosforyzującym światłem, sporej wielkości spodek. Kilka godzin później, do wioski przybyło dwóch tajemniczych mężczyzn w czarnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych. Pokręcili się po miejscu katastrofy, ogromnym dźwigiem wyciągnęli tajemniczy obiekt z sołtysowej chaty i dokładnie przebadali wzrok wszystkim mieszkańcom. Po tej wizycie już nikt nie pamiętał o niezwykłym talerzu. Wszyscy opowiadali między sobą historię, jak to pewnego dnia w dom sołtysa uderzył piorun kulisty.