£aciate
Niebo by³o ³aciate. Podziurawione chmury przepuszcza³y gor±ce promienie s³oñca. Albo kolumny. Sklepienie przypomina³o trochê szachownicê, ale trochê pogniecion±. I pomarszczon±. Jak prze¶cierad³o po upojnej nocy. Tyle, ¿e nie by³o mokre. I oczywi¶cie by³o podziurawione. Nad poln± drog± rozpo¶ciera³o siê prze¶cierad³o utkane przez niemoralny, przygodny, sado-masochistyczny seks. I choæ by³o pod nim wiele asfaltowych dróg, to zdawa³o siê rozpo¶cieraæ w szczególno¶ci nad t± poln± drog±.
Jecha³o ni± czarne BMW i prowadzi³ je kto¶, kto co nie co wiedzia³ zarówno o s³owie „przygodny” jak i „sado-masochistyczny”. Zw³aszcza jak chodzi³o o seks. Prowadzi³ je z zawrotn± (jak na te warunki) prêdko¶ci±. Trochê za szybko i wiêcej za nerwowo. Kierownica w jego rêkach przypomina³a kieliszek wieloletniego alkoholika. I to z pewno¶ci± nie by³ pierwszy kieliszek tego wieczoru, choæ móg³ byæ ostatni. I pewnie by³.
Skrêca³ gwa³townie wje¿d¿aj±c na trawê, jakby w ostatniej chwili wyros³a przed nim ogromna dziura, jednak droga by³a g³adka. Na ile polska, gruntowa droga mo¿e byæ g³adka. Siedzenie mia³ przysuniête odrobinê za blisko, co potêgowa³o w nim panikê – by³ to bowiem strach, nie gniew, mimo, i¿ nie przystoi on takim jak on – lecz nie wiedzia³ o tym. W±tpliwe, aby my¶la³ wtedy o siedzeniu. Mgie³ka pary osadzi³a siê na jego czarnych, rodem z lat 80’ okularach, a na rêkawy marynarki zlatywa³y krople potu. Wylêga³y siê na jego czole i swobodnie spada³y jak krwi¶cie czerwone jab³ka z wysokiej jab³oni.
Za kolejnym zakrêtem zauwa¿y³, ¿e polna dró¿ka prowadzi na czarny jak smo³a, faluj±cy asfalt. Przed wjazdem na niego stoi ¿ó³ty, odwrócony trójk±t, osadzony na srebrnym, gor±cym ko³ku. Wiêc to jednak nie tylko jemu by³o tak gor±co. Co on by zrobi³, gdyby nie chmury ? £aciate owieczki sennie ko³ysz±ce siê w jakim¶ dziwnym, narkomañskim rytmie. Najarane owce. A mo¿e po prostu by³o im gor±co ? Pewnie dlatego nie becza³y.
Go¶æ w czarny garniturze postanowi³ jednak wjechaæ na pole. Teraz on trz±s³ siê jak powierzchnia procentowego trunku w d³oni anonimowego pijaka. Jednak jecha³ dalej, tym razem (z pewno¶ci± z racji szerszych mo¿liwo¶ci manewrowania) pozwoli³ sobie na wiêcej ni¿ na polnej dró¿ce. Skrêca³ tak gwa³townie, ¿e obserwuj±ce go z góry owieczki nie wiedzia³y w któr± stronê zamierza jechaæ. Wygl±da³ jak nerwowo lataj±ca po pokoju mucha, która najpewniej odpu¶ci dopiero jak kto¶ j± pacnie. I chyba kto¶ to zrobi³.
Samochód ju¿ nie skrêci³ i zacz±³ zwalniaæ, a¿ ca³kiem siê zatrzyma³. Sinik zgas³, bo nikt nie wcisn±³ sprzêg³a, kiedy liczba obrotów niebezpiecznie spad³a. Czarne, niemieckie auto, wygl±daj±ce jak prosto z salonu, sta³o teraz samotnie na ¶rodku pola. Nie minê³o du¿o czasu, a¿ znalaz³ siê kto¶ zainteresowany. Zwykle nikt nie interesuje siê zdech³ymi muchami, chyba, ¿e – jak ta – s± warte tyle co dobry traktor.
Wcale nie tak dobry traktor zatrzyma³ siê przy samochodzie i wysiad³ z niego typowy farmer w kapeluszu – choæ wcale nie s³omianym. Podszed³ do samochodu i zajrza³ przez szybê (zamkniêt±, choæ by³o tak bardzo gor±co. Tak jak gdyby mog³a przed czym¶ uchroniæ, g³upota). Kluczyk tkwi³ w stacyjce, by³ przekrêcony, choæ nic nie warcza³o. D¼wignia skrzyni biegów (je¶li wierzyæ rysunkowi na ga³ce) przechyla³a siê w stronê „4”, co wydawa³o siê mu (¶mierdz±cemu, ow³osionemu rolnikowi) niewiarygodne.
Gdyby tylko by³a taka mo¿liwo¶æ, by³aby to wy¿sza liczba.
Na fotelu za¶ le¿a³a sterta wizytowych, drogich ubrañ. Marynarka z koszul± w ¶rodku i na nich kapelusz. Gdzie¶ przy peda³ach le¿a³y spodnie z paskiem w szlufkach (choæ za³o¿onym pospiesznie) oraz buty tak czyste jak zêby Tiny Turner i br±zowe jak jej skóra, choæ wcale nie tak pomarszczone. I okulary. Wzi±³ je do rêki i przetar³ powierzchniê czarnych szkie³ o swoje szorstkie jeansy, a nastêpnie za³o¿y³. Przejrza³ siê w lusterku wstecznym i najwyra¼niej stwierdzi³, ¿e mu pasuj±, bo ods³oni³ swój szereg zêbów (dziurawy jak jego spodnie, albo niebo), a nastêpnie spojrza³ w górê. S³up s³oñca, teraz bardziej przypominaj±cy promieñ, przeszed³ przez samochód, traktor i farmera i nic siê nie sta³o. Jedynie popió³ w przepoconej koszuli zaskwiercza³ jakby nie dopali³ siê do koñca.
By³ to szczê¶liwy dzieñ dla szczerbatego rolnika.