spowiedź pani Weroniki
iurze gdzie nie było niczego, ciągle spadając. Chciałam wrócić do szpitala, nie chciałam tu zostać i wtedy powoli czerń zaczęła się rozjaśniać… „mamy ją” usłyszałam w oddali, jakby ktoś w powiedział te słowa a echo niosło je po całej ziemi.
Ponownie otworzyłam oczy, ruszyłam nogą, ręką, palcami. Młody lekarz nachylił się nade mną i uśmiechną się. Jego pierwsze słowa brzmiały „witamy z powrotem”. Teraz wiem, że była to jedynie śmierć kliniczna, jaka szkoda, że jej nie uległam. Tego dnia dowiedziałam się czegoś jeszcze…, samochód z młodym małżeństwem i dzieckiem uderzył nie tylko w drzewo ale odbił się i zahaczył o nas dwie. Straciłyśmy przytomność, jakiś przechodzień zadzwonił po pogotowie, które zjawiło się w momencie. Diagnoza: dwie osoby śmiertelne, dwie w stanie krytycznym, jedna lekkie obrażenia ciała.
„Gdzie jest Amelia? Co z nią? Jak się czuje?” – powtarzałam te pytania minuta po minucie, ale każdy mnie zbywał. Byłam zbyt słaba by podnieść się o własnych siłach, za słaba nawet na dłuższa rozmowę. Czekałam każdego dnia na przyjście Amelii. Przewijali się nawzajem znajomi, mama, babcia i tak w kółko, ale Amelia nie przychodziła. Nie mogła przyjść. W chwili wypadku stała o krok ode mnie, samochód uderzył najpierw w nią, a potem we mnie i to ją przygniotła ta cała cholerna maszyna. Zmarła na miejscu, nie cierpiała. Lekarze mówili, że zgon nastąpił w chwili pierwszego uderzenia.
Rozpaczałam przez rok zamykając się na świat i ludzi i rozpaczam do teraz. Przez dwanaście miesięcy życie nie miało dla mnie sensu. Monotonne życie opierające się na szkole, powrocie do domu… było niczym. Co dzień patrzyłam w okno jej pokoju z nadzieją, że zaraz się tam pojawi i przywoła mnie ręką ale tak się nigdy już nie zdarzyło.
Straciłam coś najcenniejszego na świecie – serce, bo było przepełnione przyjaźnią, teraz jest pustką a raczej pustkowiem, gdzie wszystko jest zatrute. Nie chciałam jeść, nie chciałam wychodzić. Znajomi tracili nadzieję, że kiedykolwiek wyjdę z tego stanu. Mama wypłakiwała kolejne łzy a ojczym powtarzał tylko, że to minie. Ale nie minęło. Choć od tamtego czasu upłynęło kilka lat, ból pozostał niezmieniony. Podnosiłam się z tej straty bardzo powoli, przeklinając wszystko co stoi mi na drodze. Dni mijały, tak jak mijały kolejne miesiące. Wszystko miało inny smak, zapach, wygląd, wszystko szarzało.
Weronika wyjęła kolejną paczkę chusteczek. Głos wcześniej poważniejszy, teraz chaotycznie przybierał różne tonacje. Drżało każde wypowiadane słowo, tak jakby wiatr zabierał je z jej ust jak jeszcze nie wypowiedziała go do końca. Przypominając sobie to wydarzenie wiedziała, że zanim podejmie się kontynuacji musi się uspokoić, bo jej historia jeszcze się nie kończy.
Jedyną powierniczką moich skrytych słów była moja babcia. Byłam zła na siebie, że tak późno zaufałam jej w ten sposób. Dokonała cudu, zwróciła mi życie. O ile można było to tak nazwać. Uwierzyłam, że nie każdy dzień może być zły. Jedyne o co poprosiła, to abym nie wyrzucała Amelii ze wspomnień ale dała szanse światu, bo ona zawsze mieszkać będzie w moim sercu. Ale o to akurat nie było trudno i mogła być pewna, że nigdy jej nie zapomnę.
Wyszłam do ludzi w każdym tego słowa znaczeniu. Znów powoli czułam wiatr na policzku gdy wychodziłam na spacer, świat ubarwiały kolory, zaczęłam oddychać. Moi znajomi cieszyli się, że wróciłam, zmieniona… ale wróciłam. Życie jest krótkie – myślałam, rok mija szybko jeśli się mu na to pozwoli, niedługo sama będę stara i zejdę z tego świata z myślą iż spotkam moją najdroższą sercu przyjaciółkę. Wprawdzie mówiąc byłam naiwna myśląc, że nic już mi się nie przydarzy…
To był któryś z weekendów niewiele ponad rok temu. Moja znajoma zorganizowała ognisko u siebie na działce, która była całkowicie na uboczu miasteczka. Muszę p