spowiedź pani Weroniki
Jesienna pogoda wraz ze złotymi liśćmi łamiącymi się pod stopami. Cichy wiatr delikatnie opadający na twarz, lekko rozszarpujący włosy. Gdzieniegdzie skromny odgłos siedzących na drzewie ptaków. Właśnie tą porę wybrała. Dlaczego? Może przez to, że zawsze kochała jesień, może przez problemy, jakimi zaprzątała sobie od dawna głowę?
Na imię miała Weronika. Była to jedyna rzecz z jakiej była dumna. Nosiła je również jej babcia. Jedyna osoba z rodziny która kiedykolwiek wysłuchała ją od początku do końca nie podnosząc głosu, nie przerywając w połowie, nie nudząc się, tylko słuchała, doradzała i liczyła się z jej zdaniem. Weronika kochała tę starą kobietę, była dla niej wzorem dobroci, mądrości, cała przepełniona ciepłem i miłością. Wraz z jej śmiercią, odeszło wszystko, ostatnia cząstka dziewczyny, która dzień za dniem zamykała się coraz szczelniej aż w końcu zatrzasnęła za sobą drzwi i zamknęła przed światem na wiele spustów. Przy niej odrodziła się po ogromnej tragedii i wraz z nią pogrążyła się znowu. Otaczało ją ogromne grono przyjaciół, ale wiedziała, że w tym tłumie ludzi jest sama. Wszyscy znali jej twarz, ton głosu, gesty, ale tak naprawdę nie znali tego co się kryje w samym środku. Często pytana o powód smutku, wymyślała historię na poczekaniu. Słowa wypowiadane przez dziewczynę były jak najbardziej przekonywujące, stąd nikt nie ciągną dalszego tematu. Nie ufała ludziom, nie lubiła się zwierzać. Może gdyby chociaż jedna osoba zauważyła coś niepokojącego w tej młodej, skromnej dziewczynie, to wszystko by się nie zdarzyło? Miała zaledwie 22 lata, zbyt wcześnie na to co ją spotkało.
Od rana utrzymywała się, piękna pogoda, mimo tego, że zbliżało się popołudnie ciągle było przyjemnie ciepło jak na jesienną porę roku. Weronika szybkim gestem złapała swoją kurtkę wiszącą na wieszaku i wybiegła z domu. Chciała jak najdłużej cieszyć się świeżym powietrzem, zwłaszcza kiedy ostatnio jedyne co oglądała zza okna był nieprzerwany deszcz. Nigdy nie lubiła zamkniętych pomieszczeń, budynków. Mawiała jako dziecko, że te cztery ściany blokują całą radość, energię, miłość jaka napływa z otaczającego świata. Nie daleko jej domu znajdowała się ogromna skalista góra, która była dla niej od zawsze schronieniem. Uciekała tam kiedy było jej źle, chciała pomyśleć lub miała do opowiedzenia jakąś historie, gdzie wiatr, skała i nieliczne drzewa były jedynymi słuchaczami. Ale tym razem było inaczej.
Weronika szła powoli, po drodze rozglądała się dookoła, tak jakby chciała zapamiętać każdy szczegół i namalować idealny obraz. Droga na sam szczyt była bardzo wąska ale bezpieczna, mimo to iż góra sama w sobie była niesamowicie ogromna. Dla dziewczyny ta wędrówka nigdy nie sprawiała kłopotu, czasami wbiegała na nią by jak najszybciej znaleźć się na samym szczycie. Dobrze znała każdą wystająca przeszkodę, którą ominęłaby nawet z zawiązanymi oczami. Ale tego dnia chciała wszystko widzieć, wszystko zapamiętać.
Po jakimś czasie wreszcie dotarła do zamierzonego celu jak zwykle sprawiło to Weronice ogromną przyjemność. Usiadła na dość dużym kamieniu, a raczej nie uformowanym kawałku wystającej części skały, podziwiając tętniące jeszcze życie na samym dole. W oddali widać było małe miasteczko, lecz pod samą górą rozpościerał się wspaniały widok wzniesień przybierających kolor brązu i złota. Dziewczyna zapięła swoja skórzaną kurtkę i podparła głowę ręką opartą na kolanie. Wiatr lekko owiewał jej smutną twarz lekko łaskotając jakby próbował przez to wyprosić choć jeden uśmiech. Ten dzień był bardzo szczególny dla Weroniki. Z pozoru normalny ciąg zdarzeń, typowa monotonia a jednak dla dziewczyny nie było to tak oczywiste. Właśnie w tym dniu chciała się wyspowiadać. Nietypowa spowiedź, na nietypowym miejscu przed nietypowymi nieistniejącymi słuchaczami. Wszystko było idealne.
***