Sny nagonasienne
Tego dnia powietrze było rześkie i lekkie, a kwiaty śmiało wystawiały swoje główki ku słońcu, susząc delikatne płatki. Farlito prawie odczuwała krople konewkowego dżdżu, które niedawno zrosiły ziemię. Siedziała na dachu domu i z góry obserwowała okolicę, ciesząc się dyskrecją, jaką zapewniały jej rosnące wkoło drzewa. Powoli obrastały w pióra, niczym małe, zielone papużki.
Farlito weszła tu po gałęziach starej gruszy, która rosła pod jej oknem, jakby stworzona po to, by się po niej wspinać. Dziewczyna znajdowała się właśnie nad kuchnią, gdzie jej mama przygotowywała obiad, zupełnie nie świadoma, co robi córka.
Farlito jeszcze raz rozejrzała się po okolicy i z zadowoleniem stwierdziła, że w pobliżu nie ma nikogo. Zwykle panował tu spokój, Lesotti było zupełnie inne niż reszta miasta, szczególnie jego południowe dzielnice, zamieszkiwane przez miejscową biedotę, od czasów wojny z komunistami nieustannie demoralizowaną przez liczne zamieszki. Farlito przyszło tam mieszkać przez krótki czas w dzieciństwie, dlatego też umiała docenić harmonię Lesotti. Lubiła obserwować okolicę, gdzie ludzie żyli dostatnio, a jeśli walczyli i umierali, to przynajmniej wiedząc za co.
Po przeciwnej stronie ulicy znajdowało się mieszkanie pani Catzelle, redaktorki "Głosu Lesotti", poczytnej, aczkolwiek nieco lewicującej gazety. U niej w ogrodzie czas zdawał się biec zupełnie inaczej, drzewa już przekwitły i wydały owoce i teraz Farlito mogła czasem obserwować te brzuchate gruszki.
Drzewa osłaniające dom dziewczyny zazieleniały się dopiero powoli, kwiaty jakby z pewną dozą nieśmiałości wypuszczały pierwsze, ledwie zaróżowione płatki. Wiatr poruszał drzewami i przy najmniejszym jego podmuchu płatki wznosiły się w powietrze i krążyły, tworząc wokół Farlito niesamowite widowisko. Dziewczyna była szczęśliwa. Słońce oświetlało jej zgrabne nogi, odbite promienie tworzyły perlistą poświatę na udach, odsłoniętych przez krótką spódniczkę. Czuła, że on jest przy niej i powoli stawała się wilgotna w środku.
Miała wrażenie, że zawsze był z nią, od kiedy tylko pamiętała. Przybierał różne formy i nazwiska, ale zawsze był. Na początku miał czekoladowe oczy i rysy twarzy jej ojca i kochał ją tylko platonicznie. Nie zbliżał się nawet zbyt blisko, czasami jedynie pozwalał sobie przyglądać się jej spod przymrużonych powiek. Dorastał razem z nią, czasem wcielając się w rolę któregoś z jej przyjaciół z podwórka albo ze szkoły. Potem, już w czasach, gdy mieszkała w Lesotti, porzucił nieśmiałe gesty i zaczął działać znacznie bardziej perwersyjnie, może troszkę jak zbuntowani żołnierze generała Verde - nawet ci, którzy tamtego pamiętnego wieczoru wywołali zamieszki i doprowadzili do pożaru kamienicy.
To już tak jest, pomyślała Farlito, że zimne napoje wolę ciepłe, a gorące potrawy schłodzone... I tak, i nie... Wciąż mocniej... Bez miary.
Zbliżał się do niej coraz bardziej natarczywie i zachłannie, całkowicie zatracając swą chłopięcą delikatność i niewinność. Choć wielu zapewne tak myślało, nie miał w sobie nic z Daniela, najcudowniejszego przyjaciela na świecie, z którym Farlito uwielbiała spędzać wieczory, dyskutując o literaturze i sztuce. Nie, on miał coś, co kiedyś mała Dominika określiła w swoim pamiętniku jako "władcze spojrzenie" i z czego wiele lat później śmiały się wspólnie z koleżankami.
Niedługo potem zmaterializował się naprawdę, najpierw jedynie w postaci nazwiska, zwiastującego jego przybycie, potem już w całej okazałości. I teraz już zdecydowanie wodził długimi palcami po jej udach, dotykał miękkiej skóry, a potem bez wahania, szybkim ruchem ściągnął z niej bawełniane majtki i dotknął jej kobiecości.
I nie miało już żadnego znaczenia to, że znajdował się jakieś dwa tysiące kilometrów stąd, przy biurku zawalonym książkami i właśnie wypisywał jakieś głupoty o Henryku Grubym. Przecież w myślach robił jej to samo. Farlito czuła, że to nie jej, ale jego dłonie dotykały właśnie jej łechtaczki... Pomyślała sobie, że w tej chwili właśnie, te wszystkie jej sny, sny nagonasienne, krystalizują się na jego dłoni i nie ma sensu już więcej udawać...