Ratchet & Clank: misja II: Marcadia, cz II
Próbowałem iść przez te gruzy do miejsca, gdzie zobaczyłem ten błysk. Próbowałem, bo prawdę mówiąc, niezbyt dobrze mi to szło. W każdym bądź razie, po parominutowym marszu w tych wszystkich kamieniach, zapadaniu się w te wszystkie szczeliny, dotarłem na miejsce. Ale… Tu przecież niczego nie było! Więc co tak błyszczało?
Rozejrzałem się na boki. Ani żywej duszy, najwyraźniej tamte Tyrranoidy musiały się tylko zgubić. Te tylko przemówiło na ich niekorzyść.
Rozejrzałem się ponownie i usiadłem na dużym, wystającym kamieniu. Ta wspinaczka po gruzach ogromnego miasta nie była łatwa. Wszystko, dosłownie wszystko było rozwalone! Nie podoba mi się to…
- Ej, Ratchet, odwróć się! – Krzyknął do mnie Clank. Odwróciłem się niemal natychmiast, wstając. Ale ja niczego nie zobaczyłem.
- Emmm.. Clank… Jesteś pewien, że coś widziałeś? – Zapytałem, próbując spojrzeć na swojego towarzysza. Jednak nie za bardzo mi to wychodziło i po chwili dałem sobie spokój. Spojrzałem przed siebie. Nadal nic tam nie było.
- Tak, jestem pewien. – Odparł mały robocik. Czułem, jak porusza się niespokojnie na moich plecach. Szczerze mówiąc, sam też byłem zaniepokojony. Nie wiedziałem, co się dzieje, byłem niemal pewien, że przeciwnik mnie zna, dzięki czemu ma nade mną przewagę… Nie podobało mi się to uczucie. Nawet nie wiem, skąd się ono brało…
Usłyszałem szept. Czyj? Co tu się dzieje? Gwałtownie się odwróciłem, lecz za mną także nikogo nie było.
- Słyszałeś to, Clank? – Zapytałem przyjaciela.
- Co? – Zapytał, szepcząc mi do ucha. Teraz musieliśmy być ostrożni.
- Ten szept i szmery. – Odparłem.
- Nie. – Odpowiedział robocik. Czułem, jak jego metalowa główka kręci się na wszystkie strony.
Znowu się okręciłem wokół własnej osi. Nic… Kompletnie nic! CO SIĘ TU DZIEJE?!
Znowu usłyszałem jakiś szmer i odgłos osuwających się kamieni. Natychmiast tam pobiegłem. Ale i tam nic nie było. Clank siedział cicho… Więc nic nie wiedział, powiadomiłby mnie. Wyciągnąłem bicz plazmowy, by w każdej chwili móc się obronić. Czułem czyjś wzrok na karku. Żadne z nas nic nie widziało, w powietrzu dało się wyczuć wyczekiwanie.
Obróciłem się za siebie, nie mogłem wytrzymać uczucia, że ktoś mnie obserwuje. Było to wręcz denerwujące i dekoncentrujące. Ale za mną nikogo nie było. Wspiąłem się więc na jakąś wyższą część ruin i się rozejrzałem. Ale i stamtąd nic nie zobaczyłem, prawdę mówiąc, w jedną stronę się rozejrzeć nie mogłem, udaremniała mi to ściana, która przetrzymała atak. Szpiczasta ściana, więc raczej nie mogłem się na nią wspiąć, od razu bym zleciał. Niestety, już dawno stwierdziłem, że natura nie obdarzyła mnie twardymi, ostrymi pazurami. No, może jakieś tam były, ale nie przetrzymałyby takiej wspinaczki.