SMAK OCZEKIWANIA
― Lekarz powiedział, że mam nowotwór, znaczy się raka. Wiedziałaś? ― spytała obojętnie.
― Tak.
― A od kiedy wiesz?
― Od początku.
― Mają mi usunąć żołądek, co ja wtedy będę mogła jeść Martunia?
Była za słaba na operację. Nie przeprowadzono jej, bo było za późno. Pozostały naświetlania. Miały zmniejszyć ból. Nie zmniejszyły. Nie dojechała na nie.
― Córcia, czemu nie chcą mnie zoperować? ― dopytywała, a Marta patrząc w oczy mówiła z przekonaniem:
― Stwierdzili, że jesteś za słaba na zabieg i możesz się nie wybudzić. Muszą najpierw cię wzmocnić. Spróbują naświetleń, będziesz miała chemię, a potem…
― O matko, to mi włosy wyjdą― przeraziła się ― jakąś chusteczkę założę.
Wtedy się popłakała. Nie dlatego, że odchodzi. Żal jej było włosów.
― Jak tylko wyjdę z tego przeklętego szpitala zjem chleb z boczkiem i kotlety mielone z sosikiem i kartofelkami. Albo zrobię sobie golonkę, taką tłustą, bo babcia lubi tłuste. Już czuje jej smak, jak rozpływa się w ustach. Jak byłaś mała też lubiłaś takie tłuste. Kuśte i kuśte! Kłóciłaś się… ― zamyśliła się. Zasnęła. Wcale nie spała. Zmęczona była i chciała spokojnie pomarzyć o pomidorówce na kościach, kaczej szyi i kuper, cały dla niej!
― Córka, jeszcze jesteś? Przysnęłam chyba… Jedź już do siebie, nie musisz mnie pilnować. Nie bój się, babcia nigdzie nie ucieknie ― mówiła wolno, coraz wolniej i ciszej ― śniła mi się botwinka. Taka z młodych buraczków. Zjadłabym ją sobie, niech no tylko wyjdę… ― opuściła głowę na poduszkę i powtórzyła ― niech no wyjdę…
A jak smakuje twoje oczekiwanie?