SKRZYDŁO ANIOŁA (III)
5.
Cisza o tej porze dnia była szczególnie uciążliwa. Za ścianą słychać było wtedy głosy ludzi, którzy odwiedzali innych podobnych mu skazańców. Te przytłumione wymiany zdań ze szczególną mocą uświadamiały mu jego własną samotność. Zamykał wtedy oczy i pod powiekami budował przestrzenny obraz całego budynku, podzielonego na niezliczoną ilość sześcianów z drobnymi figurkami wewnątrz. Niektóre z sześcianów zawierały po kilka figurek, z których jedne leżały, a inne siedziały obok lub stały. Inne segmenty wypełnione były jakąś aparaturą, która zdawała się żyć własnym życiem. W centrum tej budowli znajdowała się jego cela. Nie pamiętał, kiedy dokładnie zaczął w ten sposób nazywać pomieszczenie, w którym przebywał, ani czy bardziej chodziło mu o celę więzienną, czy zakonną. Wszystkie komórki tego potężnego ula wypełnione były jakimiś dźwiękami, tylko u niego panowała zupełna cisza. Nie, jednak nie zupełna. Przecież przerywała ją ona…
Tym razem nawet jej nie zobaczył. Krążyła tuż poza zasięgiem jego wzroku, jakby wiedziała, że nie jest w stanie poruszyć głową. Wytrzeszczone w autentycznym przerażeniu oczy niemal wychodziły mu z orbit, gdy panicznie obracał nimi we wszystkie strony.
W końcu popełnił błąd i zrobił coś, czego nie powinien był robić. Resztką władzy, jaką jeszcze miał nad mięśniami karku wywołał nieznaczne drgnięcie głowy. Katastrofa miała miejsce najpierw w jego mózgu. Tuż przed tym, co musiało się stać, on przeżył to już w wyobraźni. Z takim trudem ustabilizowany środek ciężkości jego głowy przemieścił się minimalnie, ale to w zupełności wystarczyło. Jak korona drzewa, któremu podcięto pień, głowa zaczęła mu się najpierw powoli przechylać, a potem gwałtownie opadła do przodu. Broda uderzyła o kość wychudłego mostka, a zęby stuknęły boleśnie o siebie.
To dziwne, ale najpierw poczuł wstyd. Pielęgniarka straciła przy nim dobry kwadrans, by zapewnić mu jak najlepszą pozycję, a on zepsuł jej pracę z powodu jakiejś idiotycznej muchy. Nie. Nieprawda. Czasy, kiedy uważał muchę za coś idiotycznego, dawno już minęły. Teraz stanowiła ona dla niego realną groźbę. Stała się wykładnikiem jego bezradności i bezbronności wobec świata. Całą beztroską i bezczelnością swego owadziego istnienia świadczyła o jego słabości. Jednak w miarę upływu czasu zaczęła także stawać się źródłem jego wewnętrznej siły.
6.
Człowiek po przeciwnej stronie stolika dopił piwo i ciężkim krokiem powlókł się w stronę toalety. Dopiero teraz dało się odczuć, jak bardzo przytłaczająca była jego milcząca obecność. Gabriel odprężył się nieco i zapalił następnego papierosa. Przechylił szklaneczkę i wysączył resztkę alkoholu. Miał ochotę na jeszcze. Wstał i ruszył w stronę baru. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że wystarczyło skinąć ręką na barmana, który pełnił też funkcję kelnera.