Skretyniała opiekunka
Nie dostaję odpowiedzi do końca dnia. SMSa wysłałam z rana. Myślę, myślę i wymyśliłam, że ten kluczyk… ach ten kluczyk… nie daje mi spokoju. Proszę więc podopieczną, żeby mi pomogła. Schodzimy do piwnicy. Podopieczna pyta, który chcę program. Źle widzi, nastawia sześćdziesiąt stopni i mówi, że to trzydzieści. Dołącza do nas jej demencyjny mąż – technik z wykształcenia. Tłumaczymy jej, że program źle nastawiony. Podczas, gdy w gruncie rzeczy to właśnie jedynie staruszka zna najprawdopodobniej tajniki obsługi automatu do prania. Udaje nam się nastawić odpowiedni program. Kobieta przyciska guziczek „start”. Pralka piszczy. Myślę: „ok”. Nie ma mocnych. Jednak jest popsuta. Pani Flip wierzy jednak w to, że jak coś działało, to nadal musi działać. Otwiera klapę pralki. Z trzaskiem zamyka ją raz. Nie pomogło. Drugi, trzeci… piąty i dziesiąty. Myślę: „nie dość, że się programator zbuntował, to podopieczna jeszcze rozwali pralkę”. Nagle po którymś trzasku z kolei pralka zaczyna prać.
Szczęśliwa, że podpatrzyłam metodę i wiem, co robić kolejnym razem wracam na parter i piszę SMSa do syna podopiecznej, że pralka jednak jest dobra. Chłopak nadal nie odpisuje. Myślę sobie: „taki śliczny jesteś, a taki baran, szkoda”. Minął miesiąc. Pralka prała bez trzaskania. Kilka dni temu znowu po tajniaku chcę wyprać, a tu deja vu. Powtórka z rozrywki. Trzaskam raz, trzaskam drugi. Nie chcę popsuć pralki. Poddaję się. Pranie zostawiam w pralce. Mamy piątek i spodziewam się Marii, córki podpiecznej. Gdy przyjeżdża, proszę ją, by zeszła ze mną do piwnicy. Schodzimy w piątkę. Ja, Maria, jej córka Julia, pani Flip i na szarym końcu głowę wystawia malutki pan Flap. Myślimy w trójkę. Pan Flap ledwo mieści się do pomieszczenia, nie ma więc prawa głosu, pomimo, że technik z zawodu. Podopieczna nie myśli, tylko zaczyna trzaskać. Tłumaczę Mari, że kiedyś pomogło. Ale zwracam uwagę na kluczyk. Julia stwierdza, że mają bardzo podobną pralkę i u nich wyświetla się kluczyk, gdy klapa jest niedomknięta lub gdy pojemnik z proszkiem nie jest do końca wsunięty. Nie chce mi się wierzyć, ale próbujemy jednego i drugiego. W końcu poddajemy się. Wracamy na parter. Maria pisze do brata wiadomość, że pralka jest popsuta. Jestem załamana. Trzydzieści stopni na dworze. Mój przystojniak nie odpisuje. Idzie weekend i zastanawiam się, jak długo będziemy bez pralki. W sobotę rano słyszę, jak sprytna starowinka schodzi do piwnicy i… włącza pranie. Oddycham z ulgą i myślę: „odblokowało się!, dzięki Bogu!”. Gdy tylko pani Flip wywiesiła swoje ciuchy, zbiegam po schodach, by włączyć moje brudy. Piiiiip piiiiiip piipppppp! I czerwony kluczyk. Trzaskam wkurzona drzwiczkami. Piiiiiip pippppp piiip! Nieważne. Zostawiam wszystko. Awaria zgłoszona, ktoś przyjdzie, naprawi i to, czy pralka działa, nie będzie kwestią przypadku. Następnego dnia staruszka znowu pierze. Myślę: „what the fuck?!!!!!”. Nakrywając do stołu, między papierami podopiecznej dostrzegam instrukcję obsługi do pralki. Chowam ją pod pazuchę i uciekam do mojego pokoju. Szukam strony z zabezpieczeniem przed dziećmi. Udaję się do piwnicy. Wiem w końcu, który przycisk odblokowuje ten cholerny kluczyk. Próbowałam wcześniej! Próbowałam nawet naciskać dłużej! Ale kurna nie próbowałam trzymać go aż pięciu sekund. Mało brakowało, a pokonałaby mnie demencyjna podopieczna i zabezpieczenie przed dziećmi. Podopieczna widząc, jak wychodzę zadowolona z piwnicy, wykrzywiła usta. Nadal będę biegać zlękniona cichaczem do piwnicy, ale czerwony kluczyk już mnie nie zaskoczy. Piszę zawstydzona SMSa do przystojniaka. Odpowiada. No tak. Miał chłopak ubaw, to w napływie dobrego nastroju nawet odpowiedział.