SARAJEWO
-size: small;">Przykładam ciężką kolbę do ramienia i bez chęci pociągnięcia za spust spoglądam ciekawie przez lunetę. Widzę muzułmańskiego wyrostka, nastolatka w moim chyba wieku, który rozglądając się jak szczur unoszący zdobycz – przyciska do piersi jakieś zawiniątko. Przyciska się do muru, odsuwa, znów chowa wśród gruzów, pewnie chce przebiec na drugą stronę i mobilizuje całą swoją odwagę, by to zrobić! Cóż on może mieć w tym zawiniątku? Takim potarganym, brudnym? Nic szczególnego, pewnie trochę chleba, sirnicy! Może nawet nie dla siebie… Klucząc tak opłotkami ciemna postać dociera do rogu ulicy Bana Kulina i teraz jest zmuszona przebiec, bo innej drogi nie ma! Przyciskam mocno kolbę do ramienia i kładę palec na zimnym spuście. Przyciskam oko do wizjera lunety i obserwuję, jak nastolatek puszcza się biegiem w szeroką przecznicę Kulovica; wprost na moją lufę! Robię wydech i usiłuję uspokoić drganie dłoni. Pewnie niesie jedzenie rodzinie, może młodszemu rodzeństwu? Spokojnie, lekko ściągam spust i wciąż śledzę w krzyżu celowniczym biegnącą o trzysta metrów ode mnie postać. Pewnie chodził z bratem za rękę na lody… może z siostrą? Ostrożnie zsuwam palec ze spustu i patrzę przez celownik na oddalającą się szybko postać… Dlaczego wciąż mam wrażenie, że stało się tu coś ważniejszego, niż tylko uratowanie życia jednego muzułmańskiego szczura?