Samael
ki mam chlańsko, ale nie kupiłem przepojki. Walimy dziś na ostro. – Naciągnął na głowę kaptur. Trzymał jeszcze w ręku portfel. Już był mu niepotrzebny. Wszystko co go interesowało, a więc pieniądze zostało wypróżnione. Wyrzucił go do ścieku przy ulicy. Cała czwórka udała się pod pobliski blok na ławkę.
Kiedy doszli do celu uwagę ich zwrócił wielki całkowicie czarny kruk lądujący właśnie na chodniku przed nimi. Jeden z zakapturzonych mężczyzna zamachnął się nogą na niego, ptak jednak nie zareagował. Wszyscy czterej zaczęli się śmiać i żartować sobie, że spotkali na swej drodze bestię, która się ich nie boi.
- To ja jestem bestią, a teraz przyszedł czas zapłaty. – Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na ławkę, na której siedział chłopak dopiero, co przez nich porzucony w parku. Mogliby przysiąc, że ławka jeszcze sekundę temu była pusta. Na ich oczach postać z ławki zniknęła i stała teraz przed łysym kolesiem trzymającym reklamówkę z butelkami.
- Jestem Samael i nie ma już przede mną ucieczki! – Krzyknął demon w twarz łysego. Oczy demona zapłonęły żywym ogniem. Szybkim, niezauważalnym ruchem ręki Samael wyrwał serce łysego. Siatka z butelkami wylądowała na ziemi, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i wódka zaczęła się sączyć z plastikowej torebki. Trzej pozostali mężczyźni rozbiegli się w różne strony.
Demon stał nieruchomo trzymając serce w uniesionej ręce. Zza jego pleców wylatywały legiony piekielnych dusz pałających żądzą śmierci i zniszczenia.
Jeden z zakapturzonych mężczyzn biegł ciemną uliczką nie odwracając się. Bał się spojrzeć za siebie. Widział jak niedawna ich ofiara zabiła jego kolegę. Wszyscy byli pewni, że chłopak w parku nie żył kiedy go zostawili, a teraz uciekali przed nim, każdy w inną stronę. Nie planowali rozdzielać się, ale wiedzieli, że i tak nie będą w stanie go pokonać. Biegł przed siebie ile tylko miał sił, oczy już mu się zalewały łzami i potem, ale nie zatrzymywał się. Ręką przetarł czoło, rękaw ograniczył mu widoczność. Kiedy go zabrał ujrzał przed sobą sforę wściekłych psów. Były ich setki, a każdy z nich toczył pianę z pyska. Chłopak się zatrzymał i rozejrzał wokoło. Serce waliło jak młot, krew napływała do głowy sprawiając wrażenie puchnięcia, czuł gorąco i wdychane zimne, nocne powietrze kłujące go w płuca. Psy otaczały go ze wszystkich stron. Nie mając już wyjścia padła na kolana. Zwierzęta rzuciły się na niego. Zniknął między nimi, jedynie jego krzyk przesiąknięty bólem zdawał się niknąć pośród warczenia rozwścieczonych bestii rozrywających żywcem ciało.
Drugi z bandytów biegł przez chwilę. Zatrzymał się, żeby złapać powietrze i chwilę odpocząć. Obejrzał się, ale nic tam nie było. Lekko się uśmiechnął myśląc, że udało mu się uciec. Znowu zerwał się do biegu. Kiedy wyprostował się i dał kilka kroków zobaczył przed sobą wielkiego kruka lecącego dokładnie na wysokości jego głowy. Ptak miał dziób wycelowany prosto między jego oczy. Nawet nie zdążył się zasłonić, kiedy ptaszysko uderzyło w niego. Głowa zakapturzonego mężczyzny odchyliła się do tyłu. Kręgi strzeliły. Ciało mężczyzny opadło do tyłu z hukiem. Między oczami miało otwór, z którego silnie sączyła się krew.
Ostatni z bandytów wybiegł do głównej ulicy. Rozejrzał się w poszukiwaniu przystanku, dojrzał jeden i pobiegł w jego kierunku. W oddali ujrzał zbliżający się autobus. Biegł ile sił w nogach. Dopadł do drzwi i wskoczył do pojazdu. Kierowca ruszył. Chłopak stanął zaraz za nim obserwując drogę. Był jedynym pasażerem. Obaj, ze zmęczonym kierowcą, patrzyli ulicę. Na środek drogi wyszedł człowiek. Pojazd znajdował się jeszcze daleko od niego. Przechodzień staną i odwrócił się twarzą w stronę maski autobusu. Bandyta dojrzał z daleka płonące oczy Samaela. Kierowca trąbił, jednak człowiek się nie poruszył. Nie było innego wyjścia, koła autobusu stanęły w miejscu, mimo że pojazd nadal się poruszał zwalniając. Samael zaczął się śmiać. Autobu