Różowe 25. [I]

Autor: laphi
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

ON

21 październik. Tego dnia chcę sobie odpuścić wszelkie ćwiczenia fizyczne, ale gdy patrzę na siebie w lustrze, na efekty, które osiągnąłem do tej pory, nie mogę sobie odmówić. Pakuję torbę, którą noszę ze sobą codziennie i z każdym kolejnym dniem wydaje mi się ona coraz lżejsza.
Alan czeka na mnie pod wejściem do siłowni. Tak jak zwykle. Nie żebym spodziewał się jakiegoś zwrotu akcji. Podaję mu rękę na przywitanie. Śmierdzi papierosami. Wiem, że prędzej znajdzie sobie dziewczynę, niż rzuci fajki. Jednak jedno i drugie jest dosyć nieprawdopodobne.
Wchodzimy do środka. Alan podchodzi do lady jako pierwszy i rzuca na nią swój karnet. Dziewczyna, która akurat ma zmianę patrzy na niego spode łba; zupełnie tak, jakby oberwała tym kawałkiem plastiku w twarz. Alan jest co prawda nieumiejącym się zachować dupkiem, ale każdy kto go zna już to wie i zwyczajnie nie zwraca na to uwagi. Ta biedna dziewczyna za ladą najwyraźniej nie ma o tym bladego pojęcia. Szybko kasuje jego kartę i bez żadnego słowa patrzy na mnie. Ja jestem następny.
- Cześć. - witam się z nią, kiedy Alan rusza w stronę szafek. Nie chcę wyjść na przesadnie miłego, ale jest mi jej zwyczajnie żal. Jej blond loki opadają na jedno ramię, kiedy charyzmatycznie zarzuca głową, by na mnie popatrzeć.
- Cześć. - uśmiecha się do mnie lekko. Nie wydaje mi się, żebym wcześniej ją tutaj widział. Z góry zakładam więc, że jest nowa.
- Jesteś tu nowa? - pytam, zanim zdążam się ugryźć w język. Zwyczajnie się boję, że pomyśli, iż z nią flirtuję.
- Pracuję tu od trzech miesięcy... - odpowiada speszona. Och, pięknie stary.
- Sory, wybacz, ech. - drapię się po głowie, udając, że coś mnie swędzi, ale tak naprawdę wiem, że to właśnie robią ludzie, którym jest głupio. No i chcę już jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
- Nic nie szkodzi - mówi szybko, wyczuwając moją niepewność. - Faceci tacy jak ty przeważnie mnie nie zauważają. - dodaje, skanując moją kartę i podając mi ją. Nawet na mnie nie patrzy. Auć.
Kiedy już mam odejść, słyszę swoje imię. Odwracam się.
- Możesz coś dla mnie zrobić? - pyta jeszcze dziewczyna zza lady. Kiwam tylko głową na potwierdzenie. - Spraw, żeby upadł mu ciężarek na nogę, czy coś. - Uśmiecham się szeroko i lekko przytakuję głową, odchodząc. Uważaj o co prosisz, przebiega mi przez głowę.
Przebierając się w sportowe ubrania nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedziała do mnie ta dziewczyna: "Faceci tacy jak ty...". Ton jej głosu nie wydał mi się protekcjonalny, więc chyba nie zaznaczyła tego, żeby mnie obrazić. A jednak poczułem się jak dupek, chociaż nigdy nie mówiłem, że nim nie jestem.
- Stary, co ci zajęło tam tyle czasu? Chyba nie umawiałeś się z nią na numerek po pracy, nie? - pytanie Alana wybija mnie z własnych myśli.
- Jeszcze nie oszalałem. - ucinam krótko.
- Dobrze. Bo inaczej czułbym się zażenowany twoim postępowaniem.
Gdyby Alan nie był jedynym gościem, który wytrzymał ze mną przyjaźń na dłuższą metę, zlałbym go po pysku, ale czas był nie odpowiedni i coś mi mówiło, że gdybym go pozbawił jedynego atutu jaki miał, to znaczy urody, zupełnie nie odnalazłby się w dzisiejszym świecie. A to miejsce lubi nieźle dawać w dupę.
Po godzinie na siłowni mam dość i Alan chyba też, bo zaczyna się tępo wpatrywać w sufit, leżąc na maszynie do podnoszenia sztangi. I chociaż bardzo kusi mnie jego metoda na spalanie tkanki tłuszczowej, kontynuuję  trudniejszy sposób. Robię któryś z kolei brzuszek, przestałem liczyć po stu trzydziestu. Czekam aż nie będę już w stanie się więcej podciągnąć do góry. Powtarzam  sobie w myślach, że "trening zaczyna się wtedy, gdy nie masz już siły" i podnoszę się jeszcze raz. Nie mam już siły, ale nie przestaję. Oddycham na tyle miarowo na ile potrafię,  ale to oczywiste, że nie da się zapanować nad wszystkim. Człowiek to przecież nie maszyna. Brzuch zaczyna piec. I to nie w przyjemny sposób, ale raczej tak, jakby ktoś parzył mnie od środka. To jest dla mnie sygnał, bo właśnie wtedy przyśpieszam. Nie mogę przestać. Kocham ból, myślę. Tworzymy zgraną parę, pocieszam się. Tylko ja i mój ból.
- Skończyłeś? - pyta Alan.
- Prawie. - sapię. Już mam spytać czy on skończył, kiedy dociera do mnie, że przecież nie robił niczego poza marnowaniem tlenu w pomieszczeniu. - Zejdź na ziemię, stary.
- A niby gdzie jestem? - wystawia mi język, jakby miał z osiem lat. Czasem mam wrażenie, że zamienił się z młodszym bratem na mózgi.
- Zdaje mi się, że na całym suficie.
Alan puszcza moją uwagę mimo uszu i zaczyna gapić się w szybę. Świetnie, pewnie tylko go zachęciłem.
Czasem wyobrażam sobie, że wiem, co ludzie mają w głowach i o czym myślą w danych chwilach. U niego nie widzę nic.
Wstaję i przenoszę się na bieżnię, żeby być choć trochę z dala od niego. Jeszcze chwilę i, przysięgam, puszczą mi nerwy. Zamykam oczy. Czuję się tak jakbym biegł na oślep. Dokładnie tak, jak biegnę przez całe życie. Na oślep i sam.
Po powrocie do domu zastaję to co zwykle. Puste mieszkanie. Zawsze się zastanawiam, jak ludzie są w stanie prosić o ciszę. Ja ciszę mam na co dzień i gdybym chciał, mógłbym ją sprzedawać. Moja mama pracuje od rana do późnego wieczora, siostra razem z ojcem są w Miami, a ja robię wszystko, żeby nie być tu zbyt długo sam. Wykańcza mnie myśl, że może być tak już do końca życia. Wykańcza mnie właściwie wszystko, co mnie otacza.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
laphi
Użytkownik - laphi

O sobie samym: "Człowiek genialny nie popełnia żadnych omyłek. Jego błędy są dobrowolne i stają się wrotami odkryć" - James Joyce
Ostatnio widziany: 2016-08-26 22:50:48