Róże w czerni cz-2
- Nie, to prywatny list.
- To dobrze, bo już się bałem.
List był nadany w Warszawie. Już po charakterze pisma poznał, że list jest napisany ręką dziadka. - A jednak żyje – odetchnął z ulgą, a jego twarz rozjaśnił szczęśliwy uśmiech. Po przeczytaniu listu, dowiedział się, że jego przybrany dziadek przebywa w Domu Seniora pod Warszawą. Mocząc się od ponad godziny w wannie, czytał otrzymany list po raz piąty, by niczego nie przeoczyć. Dziadek przepraszał swojego wnuka, że nie dawał znaku życia, ale miał poważne problemy, w które nie chciał go wciągać. Teraz skoro wszystko jest już na dobrej drodze, prosił żeby jak najprędzej przyjechał do niego, ponieważ muszą wreszcie porozmawiać o jego przyszłości. Arturowi zrobiło się żal człowieka, któremu tak wiele zawdzięcza. Nie mówiąc nic nikomu, pojechał z myślą, że go do siebie zabierze, aby zamieszkać wspólnie. Chwilowo odstąpi mu swój tapczan, potem coś wymyśli, może zamieni kawalerkę na większe mieszkanie? Ale jednego był pewien: nie pozwoli, żeby ten zacny człowiek tułał się po obcych ludziach. Postanowił, kiedy dojedzie na miejsce, pójdą do sklepu i kupi mu jakieś przyzwoite ubranie. Martwiło go, że dziadek na pewno chodzi w używanych ciuchach z Opieki Społecznej i na samą myśl o tym, dostawał gęsiej skórki. Gdy dotarł na miejsce, okazało się inaczej niż przewidywał. Zatrzymał się przed wysokim murem, który chronił ogród. Właściwie, nie ogród lecz park. Ozdobą parku była fontanna, która swym deszczem rosiła zadbane trawniki i kwitnące naokoło kwiaty. Przy alejkach stały świeżo pomalowane ławki, nad niektórymi pochylały się wierzby płaczące, które swym szumem zmuszały odpoczywających do zadumy. Przy dużej bramie wjazdowej, widniała tabliczka wskazując drogę do parkingu. Artur bardzo wolno wjechał na brukową kostkę i rozejrzał się na boki. Dopiero, gdy posunął się parę metrów do przodu, ujrzał dość duży parking. Po prawej stronie, parking służbowy, po lewej stronie, parking dla gości. Zaparkował samochód i niepewnie z niego wysiadł. Przystanął, chwilę się zastanowił, czy na pewno przyjechał pod właściwy adres.
Wyjął z kieszeni wygniecioną kopertę, by sprawdzić jeszcze raz. Nie było pomyłki, adres się zgadzał. Artur zamyślił się i obrzucił wzrokiem okazały budynek, stojący w głębi parku. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie zamieszkują tu biedni, prości ludzie. Szedł wolnym krokiem, oddychając czystym powietrzem, podziwiał tonący w kolorowych kwiatach i zieleni park. Przed wejściem, zastanowił się chwilę, czy wejść do środka, czy rozkoszować się jeszcze przez moment tym niecodziennym zjawiskiem przyrody. Nabrał w płuca powietrza, a potem głośno odsapnął. Nacisnął niepewnie dzwonek i czekał z miną wystraszonego chłopca. Na głos brzęczyka - uśmiechnął się. Popchnął energicznie drzwi i wszedł do dużego hollu, który również tonął w kolorowych kwiatach.