Nil Desperandum 1
Delikatne, drobne śnieżynki powoli spadały z usłanego chmurami nieba na popękane parapety śródmiejskiego bloku. Ich powierzchnia co i rusz pokrywała się białym puchem, by po chwili wiatr znów mógł zmieść je niczym stado małych owieczek, a te, tworząc w powietrzu wielokrotne zawijasy, wreszcie opadały na chodnik i ginęły pod butami przechodzących tamtędy ludzi. Temperatura utrzymywała się w pobliżu zera, a że nie zmieniała się od dobrych paru godzin można było się spodziewać sporego zasobu błotnistych zasp już następnego dnia.
Przy jednym z okien wychodzących na wschód, którego obraz niestety przesłonięty był po części ścianą kolejnego budynku mieszkalnego, na wysokości czwartego piętra siedziała jasnowłosa dziewczyna, uparcie wypatrująca kolejnych przyklejających się do szyby płatków śniegu. Gdy tylko taki się pojawił, dokładnie przypatrywała się mu ciemnoszarymi oczami i z uśmiechem na twarzy analizowała jego kształt. Jedną dłonią podpierała wysoko podniesioną głowę, drugą natomiast co chwilę wycierała nos, z którego uporczywie starały się spłynąć niezbyt przyjemne krople. Wreszcie ze zdenerwowaniem sięgnęła po chusteczki leżące obok i pozbyła się całej zbędnej zawartości nosa.
- Nienawidzę chorować – powiedziała ochrypniętym głosem i wstała ze stołka, który lekko się zachwiał. Szurając dużymi ciapami w kształcie biedronek poszła do kuchni, poprawiając wiązanie błękitnozielonego szlafroka, spadającego jej z ramion. Jego ledwie sięgające kolan końce były wystrzępione, lecz mimo to dziewczyna nie zamierzała z niego zrezygnować. Kupiła go na jednej z pierwszych samodzielnych wycieczek i kojarzyła z nim zbyt wiele wspomnień, by tak po prostu zastąpić go nowym, nabytym na miejscu w jednym z wielu sklepów.
Uporawszy się wreszcie z niesfornymi frędzlami pełniącymi funkcję paska, nalała wody do czajnika i postawiła go na kuchence gazowej. Czekając, aż woda zacznie wrzeć, a czajnik wydawać przerywane piski, wsypała rozpuszczalną herbatę owocową do kremowego kubka w małe, zielone listki. Nie przepadała za siedzeniem w mieszkaniu, perspektywa spędzenia w nim kilku kolejnych dni nie napawała entuzjazmem zwłaszcza, że przez większość czasu miała być sama. Jej rodzice pracowali w szkole na końcu miasta, ojciec uczył wychowania fizycznego w klasach gimnazjalnych, matka była pielęgniarką szkolną. Często mieli zajęte popołudnia, głównie kiedy miał się rozegrać jakiś mecz międzyszkolny, wtedy zarówno nauczyciel wfu, jak i pielęgniarka byli bardzo przydatni. Ostatnio też coraz rzadziej przychodzili, by ją odwiedzić, uważali bowiem, że mieszkając z własnym narzeczonym powinna uczyć się już samodzielności, za co była im niewymownie wdzięczna. Bowiem mało który rodzic ma tak wyrozumiałe podejście do własnych dzieci i daje im tak dużą swobodę.
Z głębokich myśli o rozpoczynającej się zimie wyrwał ją denerwujący pisk czajnika stojącego na gazie. Czym prędzej wyłączyła palnik i nalała gorącej wody do kubka, rozkoszując się zapachem świeżo przygotowanej herbaty i przesuwając twarz nad parującą wodę. Taką zastał ją wysoki chłopak z ciemnymi, mokrymi od śniegu włosami. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok i kładąc torbę przy drzwiach, powiedział:
- Mój Aniołek już nie śpi?
- Marcin? – zdziwiona spojrzała w jego stronę, a potem na zegar ścienny. – Myślałam, że wrócisz dopiero wieczorem. – Odstawiła czajnik i szybkim krokiem podeszła do niego, zarzucając mu ręce na ramiona. – Tęskniłam! – wychrypiała, obdarzając go delikatnym pocałunkiem w usta.
- Wiem Asiu. Ale uwierz mi, musiałem być dzisiaj na tych zajęciach. Za to odpuściłem sobie ostatnie, żebym mógł czym prędzej do ciebie wrócić. – chłopak spojrzał na nią radosnymi, ciemnoniebieskimi oczami. Podniósł ją bez większego wysiłku i przeniósł w pobliże stołu, po czym usadził sobie na kolanach i pozwolił zapleść wokół szyi ręce, które po chwili uwięziły go w mocnym uścisku.