Rozdział 10
Znowu wrócił do swojego mieszkania. Jak zwykle nie miał szansy nikogo zastać. Dłonią nacisnął przełącznik światła. W mgnieniu oka pomieszczenie zostało rozświetlone milionem jasnych iskierek. Wszedł do kuchni i nastawił wodę na kawę. Przez cały dzień musiał wytrzymać bez większej ilości tego płynu. Ostatnią i zarazem pierwszą filiżankę tego, jakże ożywczego napoju wypił razem z Bereniką w jej domu. To właśnie miejsce, w którym ona mieszkała można było nazwać prawdziwym domem. Tam żyła wciąż rosnąca miłość. Czuć było atmosferę i nastrój rodzinny. Tu, gdzie był on, było pusto. Nie było żadnych uczuć. Mieszkanie było tylko jego schronem przed nocą. Tu mógł przespać się i spożywać posiłki po ciężkim dniu pracy. Jednak w żadnym razie nie pojmował tego budynku, jako dom. Dom był dla niego ludźmi, mieszkającymi razem i budującymi swój własny, wspólny świat. Krzysztofowi nie było to na razie dane.
Była już godzina dwudziesta druga. Jego komórka po raz kolejny rozświetliła mrok panujący w sypialni. Nie musiał patrzeć na wyświetlacz, by wiedzieć, kto tak usilnie się do niego dobija. Wziął czarny prostokąt do ręki i odebrał, uśmiechając się.
- Witam pani Bereniko.
- Mam nadzieję, że nie obudziłam. Nie mogłam wytrzymać…
- Bez usłyszenia mojego głosu na dobranoc? - wtrącił bezczelnie, nadal się uśmiechając.
- Nie zupełnie. Wie pan już coś?
- Ależ droga pani, łamie mi pani serce tak szczerym wyznaniem.
- Jak się zobaczymy dam panu przybornik szewski. Będzie pan mógł zszyć sobie zbolałe serce. Odpowie pan na moje pytanie?
- Zawsze ma pani na wszystko odpowiedź? Dobrze już, nie będę pani trzymał w niewiedzy. Pani teściowa, jest hmmm… jakby to nazwać. Dosyć wybuchowa. Zamiast pomóc mi w rozwiązaniu zagadki, zadała mi inną.
- To znaczy?
- Powiedziała pewne zdanie, a o resztę kazała mi panią wypytać.
- Panie Krzyśku, do rzeczy.
- Chciałem tylko zbudować napięcie. Proszę mi powiedzieć, kto to jest piesek salonowy? - przez dłuższą chwilę kobieta milczała.
- Halo? Pani Bereniko jest tam pani jeszcze? Halo?
- Jestem. Nie rozumiem tylko, co to ma za znaczenie? Piesek salonowy to jest mój teść. Tak go kiedyś nazwałam. Zawsze w jej obecności nie odzywał się. Był jej posłuszny, jak piesek. Ale dlaczego salonowy? Rozumie pan coś z tego?
- Ona mi wyraźnie dała do zrozumienia, że nie może rozmawiać. Nie chciała nic więcej powiedzieć. Poza tym nie zagościłem u niej zbyt długo. Tam wszystko chyba jest monitorowane. Niestety więcej nie wiem. Tylko tyle dzisiaj zdołałem zrobić. Jutro wyruszę do szpitala, gdzie urodził się pani mąż. Może tam dowiem się więcej. A z pani teściem porozmawiam potem.