Rosalie Moore 1.
13. Wyryte w drewnie inicjały ich imion, objęte sercem, sprawiły, że zapragnęła jego obecności.
Śpiew jesiennego wiatru ukołysał miasteczko do snu. Nastała zima, piękniejsza od poprzednich. Lodowate tchnienia wiatru, były tak cudownie świeże, a promienie słońca nieśmiało przeciskały się przez puchowe chmury, rozświetlając przy tym białą powierzchnię śniegu, która pokrywała wszystko wokół.
Jacob był człowiekiem o dobrym sercu. Od początku patrzył na mnie łagodnym wzrokiem i dokładał wszelkich starań, by wypełnić pustkę w moim sercu, która nastała wraz z rozstaniem z M. Początkowo nie potrafiłam odnaleźć się w tej sytuacji. Czułam się jak zdrajczyni, byłam nią, a on.. on udawał, że tego nie dostrzega. Otoczył mnie swoją opieką, obdarował czułością, zapewnił bezpieczeństwo.. i wybaczył. Nie zapomniał. Wybaczył.
***
Ubrana w seledynowy sweterek i pasiastą spódnicę przed kolano, siedziała na maleńkim kawałku sofy. Splecione dłonie trzymała przy twarzy i nerwowo spoglądała na zegarek.
- Witaj, Rosalie – donośny głos Jacoba wyrwał ją z zamyślenia. Chłopak ucałował jej zaciśnięte, sine usta i rzucił pod ścianę stary, czarny plecak, w którym zabierał śniadanie do pracy – Jak ci minął dzień?
Jak minął? – Rosalie westchnęła i lekko poirytowana przewróciła błękitnymi oczami. Zniecierpliwiony Jacob ponowił pytanie.
- Dobrze – odpowiedziała zrezygnowana – A tobie?
- Mieliśmy dziś z Willem dużo roboty. Jestem zmęczony.
- Yhm – przytaknęła Rose. Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Jacob przykuł wzrok do jej smukłej sylwetki. Lubił, gdy nosiła ubrania w pastelowych barwach i układała włosy na jedno ramię. Uśmiechnął się do niej.
- Jacob.. – powiedziała w końcu Rosalie, ponieważ nie mogła dłużej znieść napięcia w swoim sercu.
- Słucham cię – chłopak zbliżył się do niej i pytająco zerknął w oczy.
- Musisz o czymś wiedzieć - oddychała głęboko starając się uspokoić rozszalałe serce. Nabrała powietrza w płuca – Jestem w ciąży – powiedziała głośno i wyraźnie, oczekując jego reakcji.
Oczy Jacoba rozszerzyły się. Ogarnęło go wielkie zdziwienie, lecz chwilę potem szok ustąpił miejsca niedowierzaniu. Wstał. Kilka razy przeszedł wzdłuż salonu. A później.. później uśmiechnął się szeroko, a jego czy zaczęły płonąć szczęściem.
Rosalie poczuła, jak chłodne ręce chłopaka obejmują ją w talii i unoszą nad ziemię. Wirowali przez moment na środku pokoju, przytuleni. W końcu Jacob zatrzymał się i obdarzył Rose gorącymi, pełnymi miłości pocałunkami.
- Tak bardzo się cieszę, kochanie – mówił pomiędzy nimi – To najpiękniejszy dzień mojego życia.
Jego śmiech rozbrzmiewał wśród wieczornej ciszy.
- Teraz.. teraz wszystko się ułoży, skarbie – kontynuował Jacob – Od dziś będzie już tylko lepiej.
Chłopak wbił w nią rozpromienione spojrzenie, a Rosalie poczuła ciepło w sercu. Jeżeli on był szczęśliwy to i ona była. W tej chwili zdała sobie sprawę, że potrzebowała tego dziecka. Naprawdę potrzebowała.
***
Spacerując po wąskich ścieżkach parku, wśród gołych drzew, Rosalie zatrzymała się przy jednej z obsypanych śniegiem ławek. Przesunęła ręką po jej powierzchni, odsuwając biały puch. Uczuć nie można tak zwyczajnie w sobie stłumić. W sercu młodziutkiej Rosalie wciąż istniało takie miejsce, które zawsze było i będzie zarezerwowane tylko dla M. Wyryte w drewnie inicjały ich imion, objęte sercem, sprawiły, że zapragnęła jego obecności. Zwłaszcza tam, w miejscu, gdzie spędzili najpiękniejsze chwile znajomości.