Rojenie
- Pracuję.
- Co robisz?
- To co zawsze. Sprzątam. Trzymaj się.
Rano był przekonany, że zna ją i przewiduje na wylot. Przez pięć lat chodziła z pokoju do kuchni, z kuchni do łazienki, potem na balkon. Krążyła między plazmą, a odkurzaczem, kuchenką, a zlewozmywakiem. Podlewała jukę. Nosiła pranie albo herbatę. Tłukła tasakiem o deskę i paplała o czymś. Wtedy brał pilota, wzmacniał przebicia spikera, bo zależało mu na wyniku meczu, na prognozie pogody na jutro.
- Żona mówiła, że chce pan wracać do sali. Miła dziewczyna. Ma pan dobry gust.
- Miła.
- Miałam dyżur, gdy przywieźli pana w strzępach. Nie wyglądał pan wcale na kilka dni, a na kilka części zamiennych. Do tego zapaść, kryzys. Wielu wyrokowało: dawca. A pani Renia nie. Uparta kobieta.
- Uparta.
- Mądrze uparta. I dobrze, bo inaczej nie miałabym już kogo do łóżka prowadzić. Siedziała na korytarzu, wydzwaniała, doładowanie wyczerpała... Pamiętam, bo pożyczyłam jej swój telefon. A za kilka godzin już było wiadomo, że pójdzie pan pod noże. Specjalistę sprowadziła. Ekstra do pana przyjechał wysoki i chudy doktor. Z rozkwaszonym nosem...
- Z czym?
- Z rozkwaszonym nosem. To też dobrze pamiętam, bo ten spec wyglądał jak ofiara bójki albo wypadku.
- Chudy?
- Chudy. Wygląd wyglądem, panie Kacprze. Chirurg nie musi wyglądać, chirurg musi mieć złote ręce, nerwy na wodzy, wyczucie, pewność i talent. Bo to jest sztuka przywrócić kogoś w pana stanie między żywych. Zszyć na stole duszę z ciałem i wygrać. Mało kto potrafi składać i cerować tak precyzyjnie. Nasi nie chcieli pana operować, za duże ryzyko. A małżonka wiedziała kogo prosić o pomoc. Ma pan wyjątkowe szczęście. Po takich obrażeniach wyjść bez szwanku to prawdziwy cud. W zasadzie oprócz krwi nic pan nie stracił. Jest pan chłopakiem z odzysku. To cud i sztuka.
Mijali gości i chorych. Kacper chciał jak najszybciej położyć się na szpitalnym łóżku.
- Dziękuję.
- Pan wyraźnie czuje się gorzej?
- Nie, nie. Dziękuję.
- Zaraz poproszę lekarza.
- Nie trzeba.
- Drogi panie, zawsze rzuca pan kpiące uwagi, wszystko i wszystkich bezlitośnie krytykuje, łącznie z obsługą. Wtedy wiadomo, że są u pana postępy i idzie ku dobremu.
- Czuję się dobrze. Zaraz mi minie. Za długo siedziałem pod oknem.
- Zajrzę tu za chwilę, a lekarza i tak powiadomię. Wracając do chudego chirurga. Zostawił coś dla pana.
- Co takiego?
- Siedział przy panu ponad dwie doby. Dobry lekarz. Przed wyjazdem zostawił w dyżurce w list. Prosił, żeby przekazać kiedy już stanie pan jako tako na nogi.
Dobrze zbudowana kobieta wyjęła z kieszeni białą kopertę. Jeszcze poprawiła kołdrę, spojrzała w kartę i oddaliła się w głąb korytarzy. Leżał odwrócony twarzą do ściany. Wpatrywał się na przemian: raz w podpis na kartce, drugi raz w lamperię. Przenosił się w znajome miejsce, z którego widział jak chudy aniołek leje do fontanny. Figurka miała rozkwaszony nos utalentowanego chirurga. Trzy zdania z listu rozpadały się na pojedyncze litery, litery zamieniały się w krople atramentu, a potem opadały na lustro kroplami rtęci i łączyły się z taflą w wypukłe nie czekanie. Chciałby ponownie zapaść w śpiączkę, tymczasem zwykły sen wstrzymał się z odwiedzinami u ozdrowieńca.