Restaurator
W tym, zdawałoby się na pierwszy rzut oka chaosie, rządził w tej chwili Marcin. Młody dwudziestoletni chłopak, mój pierwszy pracownik, jakiego zatrudniłem.. Nigdy nie zapomnę, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy.
Miałem już zamykać. Pół godziny przed czasem, ale nikt nie zaglądał już od godziny. Nie miałem humoru i miałem ochotę się napić coś mocniejszego. Wszedł właśnie wtedy, jak wziąłem do ręki klucz od drzwi wejściowych.
- Pan już zamyka? – zapytał bardzo nieśmiało
- Wchodź – odparłem. Wbił mi się w pamięć widok jak brudnymi rękoma odlicza drobne wyciągnięte z potarganych dżinsów. Pociągał nosem. Nie wiem, nigdy się nie pytałem czy płakał, czy był po prostu chory. Widziałem, że brakuje mu pieniędzy na cokolwiek.
- Może mi pan sprzedać… pół porcji frytek? – zabrzmiało jeszcze gorzej niż pierwsze pytanie.
- Nie ma problemu. Usiądź – odrzekłem i zniknąłem na zapleczu kuchni.
Włączyłem ostygły już grill i frytkownice. Otworzyłem lodówkę gdzie leżały w miskach surówki. Kiedy wróciłem z colą i talerzem sypiącym się od nadmiaru mięsa, frytek i jarzyn, spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Ale ja nie mam panu, czym zapłacić.
- Cóż, jeżeli nie chcesz tego zjeść za darmo… nie miałem ochoty dzisiaj wysprzątać kuchni. Więc jeżeli nie przeszkadza ci męska duma możesz umyć talerze i garnki i przetrzeć podłogę. Jak się uwiniesz zajmie ci to jakieś pet naście minut. To chyba nie dużo za ciepłą kolację?
Przez chwilę patrzył na pełny talerz jedzenia, jakby kalkulował. Podniósł sztućce i włożył pierwszy kęs do ust. Nie widziałem nigdy wcześniej, aby tak ogromna ilość jedzenia znikła w tak krótkim czasie. Kiedy zjadł, gestem zaprosiłem go na kuchnię i wskazałem kącik czystości. Podwinął rękawy i zabrał się do pracy. Był szybki, ale od razu się zorientowałem, że robił to pierwszy raz. Był niedokładny i odrobinę fajtłapowaty, mimo tego nie krytykowałem go. Oparty o bar czekałem cierpliwie aż skończy. Kiedy do tego doszło stanął przed drzwiami na chwilę i nie patrząc mi w oczy powiedział dziękuję i dowidzenia. Dwa słowa, wypowiedziane w podłogę, oddzielone długą pauzą. Nigdy nie słyszałem równie mocno brzmiącego głosu. Odbija mi się w głowie do tej chwili. Przyszedł na drugi dzień rano i robi tak już od pięciu lat.
Pamiętam jak przyszedł pochwalić się otrzymanym dowodem osobistym. Wtedy mogłem go już zatrudnić legalnie. Z papierów dowiedziałem się tylko, że pochodzi z domu dziecka. Nie miałem ochoty zadawać mu jakichkolwiek pytań. Sam wolałem nie pamiętać szczegółów z dzieciństwa. Po co o tym wspominać?
Wole pamiętać te radosne chwile. Na przykład kiedy za pierwszą wypłatę kupił sobie białe adidasy. Nie te oryginalne za dwieście – trzysta złotych, ale zwykłe skórzane, sportowe buty made in China. Kosztujące maksymalnie siedem dych na targu pod chmurką.
Rzadko się uśmiechał, ale w ten dzień jego gęba przypominała mi trochę twarz Jimiego Carry’ego z „Maski”. Wpadł przez drzwi jak poparzony i stanął dumnie jakby pozował do pomnika bohatera macho. Zdobywcy tysiąca kobiecych serc i …. Nie tylko serc.
Stał i czekał na moją reakcję, aż podniosę wreszcie głowę znad gazety. Po przejrzeniu pierwszych stron polityki nie zrozumiałem wiele, tak samo jak od kilkudziesięciu lat. Wiadomości zza granicy. Wojna, kataklizmy, kryzys finansowy. O, to oznacza koniec świata. Też trwa już od kilkudziesięciu lat. Nareszcie coś ciekawego. Komiks, krzyżówka i horoskop. Wysilałem resztkę moich szarych komórek nad dziewięcioliterowym hasłem kiedy do mnie doszło, że Marcin wrócił i sterczy przede mną bez słowa. Przestałem ogryzać długopis i spojrzałem na niego.