Reset

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 1

Chcę się napić wody, ale zamiast tego lecę do łazienki i wymiotuję. Wracam zrezygnowany i staję przy oknie. Las przyciąga zaczerwienione oczy. Chwieję się jak pijany. Nie wytrzymam tu dłużej.

Szukam bawełnianych spodenek.

– Łobuzico – szepczę.

Nie chcę jej budzić, ale znaleziony później liścik pewnie wkurzyłby ją niemiłosiernie.

– Mała wariatko!

– Co, co jest? – Zakotłowało w pościeli.

– Śpisz, a tu środek dnia.

– Porąbało cię, wieśniaku?

Przytula kołdrę, kicha i chce spać dalej, ale przypomina sobie, co się dzieje.

– Co robisz? – pyta.

Nie odpowiadam, patrzę na nią. Od razu rozumie.

– O, nie. – Zaczyna płakać i kichać raz za razem.

– Kręci cię w nosie?

– Nie wiem.

Zataczam się.

– Nie wygłupiaj się, Sławuś.

Ledwie stoję, nie ma czasu na gadanie, ruszam do drzwi. Chwytam się toaletki, potem futryny. Przedpokój obraca się jak bęben pralki, lecę na ścianę i na suwane drzwi szafy.

Słyszę kichanie Basi, zbliża się, czuję jej ręce, podtrzymuje mnie od tyłu.

– Chodź, kochanie.

Prawie spadamy ze schodów. Na zewnątrz jest trochę lepiej, nie musi mnie trzymać. Ale budynek, chodnik i samochody na parkingu wydzielają toksyczne opary, niemal je widzę.

Śpieszymy do lasu i dopiero między drzewami jest jak ręką odjął. Chociaż igły i szyszki wgryzają się w podeszwy gołych stóp.

– A twoje buty?

– Nie mam niesztucznych przecież.

Basia jest przerażona.

– Co teraz będzie? – pyta.

– Nie wiem. Muszę sobie jakoś poradzić. Wróć do domu i przynieś mi proszę scyzoryk, zapałki, bawełniane spodnie dresowe i mój wełniany sweter, mamy jakiś koc nie sztuczny?

– Nie wiem… – Zaczyna ryczeć.

– No weź, szajbusko, przecież będę tu cały czas, blisko ciebie.

– Nawet do ciebie nie zadzwonię, żeby zapytać, czy wziąć coś jeszcze.

– Będę tu czekał, nigdzie nie pójdę. Możemy tu sobie spędzać dnie na kocyku, dopóki nie znajdą lekarstwa.

– A jak nie znajdą?

– Ludzie sobie kiedyś radzili, kiedy nie było techniki. My też sobie poradzimy. Przystosujemy się.

Nie mam pojęcia, co gadam, nie wyobrażam sobie tego, ale muszę być silny. W końcu jestem facetem, samcem, co z tego, że zupełnie oswojonym.

– Ok, idę, czekaj tutaj – mówi Basia.

Zaciskam pięści. Będę musiał o nią zadbać, kiedy do mnie dołączy, karmić i chronić.

Trochę zdziczeć.

Mimo tego, że jestem przerażony i chyba nie do końca dociera do mnie powaga sytuacji, to jest nawet ekscytujące. Jakbym wyruszał w nieznane. Liczę, że koleżka Kuba mnie czegoś nauczy, zna się na przetrwaniu.

Moja wrażliwość rośnie z każdą chwilą. Wyczuwam toksyny bijące z osiedla, są jak smród z pobliskiego wysypiska, ale naturalna bariera ochronna lasu nie pozwala im się wedrzeć.

– Ciekawe, czy tu doszedłem, kiedy mnie przeniosło?

W czasy bez toksyn.

– Jesteśmy wirusem.

Ciekawe, co mnie czeka. Czy znów mnie przeniesie.

– Kurde, moje giry.

Siadam pod drzewem i masuję stopy. Jest cicho i przyjemnie. Ptasie trele odprężają. Korony drzew przyciągają wzrok. Czuję się jak przed domem, do którego mam wejść. Jakby w środku czekało przytulne wnętrze, gdzie mój spokój stanie się jak rzeka i będzie płynął bez końca.

Patrzę na osiedle i zaczynam rozumieć.

– Ale my jesteśmy głupi.

Nie będzie żadnego lekarstwa. Przyroda cofa się tam, gdzie nie było syfu, naszych frajerskich wynalazków i szkodliwej władzy.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04