Ratchet & Clank: misja II: Marcadia, cz V
Podróż nie była długa. Clank cały czas mówił, którędy mam jechać, by droga była najkrótsza. Między tymi kolumnami skalnymi… No cóż, dostać się do bazy nr 17 było bardzo trudno… Że też akurat ta baza została zaatakowana!- Ratchet… Czemu znowu jesteś taki milczący? – Zapytał kompan, przerywając tłumaczenie drogi i wyrywając mnie z zamyślenia. – Co się dzieje?- Zdenerwowany jestem tym atakiem. No… Wiesz… - Zacząłem, odrywając jedną rękę od kierownicy i kręcąc nią kółka w powietrzu. Westchnąłem, położyłem jednak zaraz rękę na kierownicy i spuściłem uszy. Znów skupiłem się na kierowaniu statkiem.- Widzę. Ktoś ostatnio siedzi w twojej główce.- Martwię się o Sashę… Ostatnio… Tyle przeżyła…- Nie martw się, poradzi sobie. Najważniejsze, że ona i jej ojciec są teraz bezpieczni. – Przyjaciel widać próbował mnie pocieszyć. Ja tylko spuściłem niżej uszy i skupiłem się na kierowaniu maszyną.- Powiedz lepiej, którędy teraz… - Przerwałem rozmowę. Miałem nadzieję, że Clank mnie zrozumie… Nie chciałem o tym rozmawiać.- A nie widzisz jeszcze bazy? – Zapytał mnie robocik ze zdziwieniem.- Faktycznie, jest… - Mruknąłem i „posadziłem” pojazd. Wyskoczyłem w milczeniu, zabierając bicz i to żelastwo, które miałem przypadkiem przyczepione do starego „opancerzenia”. Nie wiem, w jaki sposób wcześniej znalazło się tutaj, ale… Rad byłem, że jest. Teraz przyda się każda broń.Spojrzałem przed siebie. Leżała tam baza. Ale co się działo przed nią! Niezła zadyma. Że też komuś udało się nas zawiadomić! Normalnie cud. - Idziemy? – Zapytał mnie Clank, wołając wprost do ucha. Ummm… Jak on się dostał na plecy?- No chyba… - Powiedziałem nieprzekonany, głośno przełykając ślinę.- Boisz się? – Zapytał Clank z przekąsem. Usłyszałem tarcie metalu, najwyraźniej kompan zacierał ręce.- JA?! – Zapytałem oburzony. – Bać się? – Po tych słowach tylko prychnąłem, wziąłem broń daleko zasięgową do rąk, położyłem się za skałą i zacząłem strzelać. Przy okazji pomarudziłem sobie trochę, że nie wziąłem tej snajperki. To choć trochę złagodziło zebrane we mnie napięcie. Rozluźniłem się trochę, odetchnąłem i wstałem. Wziąłem do ręki bicz plazmowy i runąłem w dół. Potknąłem się o jakiś wystający kamień i turlałem się po dosyć dużym spadzie. Zatrzymałem się poobijany przed nogami jednego z naszych zielonych robotów, który, idąc do tyłu, z kolei przewrócił się o mnie i Clanka. Wstałem potem dosyć ociężale. Nie było czasu na otrzepywanie się, choć piasek naokoło mordki nieźle mi przeszkadzał…- Clank, weź włącz śmigła, co? – Jęknąłem, starając się zdmuchnąć sobie piasek z nosa. Nic z tego. To mi się nie za bardzo udawało.
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora