Ratchet & Clank: misja II: Marcadia, cz V
Przyjaciel jednak zaraz włączył śmigła, przyśpieszając troszkę mój chód i strzepując mi piasek z twarzy. Ja zająłem się przeciwnikiem, machając biczem na wszystkie strony. Clank jednak zaraz wyłączył śmigła, kiedy zauważył, że zbliżam się nieuchronnie ku bazie. Nie mogłem zakręcić!- Uff… O mały włos… - Szepnąłem, otarłem czoło i skręciłem. Znowu zacząłem biegać między wrogami, zwracając na siebie uwagę. Oj, te Tyrranoidy wiedziały, kto tu jest wróg numer 1. A byłem nim ja. Nasze roboty zaraz jednak zrozumiały, o co mi chodzi… Zaczęły porządnie strzelać. W chwilę później wszystkie Tyrranoidy, zaczynając od tych najmniejszych, kończąc na laserowcach, były wybite.- Dziękujemy za pomoc, Ratchet. – Usłyszałem metaliczny głos za moimi plecami. Jeden z robotów stanął na baczność i zasalutował nam. Normalka. One wszystkim salutowały, nie licząc siebie nawzajem, no i oczywiście wroga.- Nie ma, za co. Po to tu nas wysłali. – Powiedziałem zabawnie. Całe napięcie już dawno ze mnie wyparowało. Już dawno się tak dobrze nie bawiłem. Taka ucieczka lepsza jest niż te treningi na statku „Phoenix”. – Ale… Jedno mnie niepokoi… - Dodałem po chwili. – Kto tu sprowadził te głupiutkie stworzonka? Same by się tutaj nie dostały, za łupie są na to. – Stwierdziłem, podśmiewając się głupkowato.- Statek tu był. – Stwierdził „komandos” jak to ich nazywałem w myślach. Bo normalnie, to dostały zadanie policjantów kosmosu. Jednak oni zawsze dla mnie zostaną komandosami. Jakieś takie… Może i dziwne skojarzenie.- A jakieś szczegóły? – Zapytałem z nadzieją.- Brak go w bazie danych. Nie chciał się zgłosić, więc go przeskanowaliśmy. Na pokładzie było wiele maszyn. – Zameldował robot.- Rozumiem. – Powiedziałem tylko i polazłem w stronę mojego statku. – Jak myślisz, Clank… Czy nasza znajoma też tam była? – Zapytałem w połowie drogi.- Nie wiem… - Odpowiedział mi kompan. – Ale coś na pewno się święci.Ta… Coś się święci. To oboje wiedzieliśmy już od dawna. Ale... Co?
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora