Ratchet and Clank: misja I: Veldin, cz I
wem. Rozejrzałem się z miejsca po horyzoncie. Poza żółtym piaskiem i metalowymi budynkami kompletnie nic nie było. No, może jeszcze parę występów skalnych... - Clank, widzisz coś? - Zapytałem przyjaciela, wiszącego na moich plecach. - Nic, poza przepaścią. Ratchet, mógłbyś łaskawie odsunąć się trochę od niej? Chyba źle zaparkowałeś statek. - Odezwał się przyjaciel. Postąpiłem parę kroków do przodu. Ale... Rozczarowałem się. Veldin zawsze było żywą planetą, pełną mieszkańców. Ale gdzie oni się podziali? - Clank, czy nie myślisz...? - Zapytałem, nie dokańczając. - O czym? - Zapytał przyjaciel, odwracając głowę i mówiąc mi wprost do, no... Dosyć dużego ucha. - No, że... - Powiedzuiałem, przeciągając wypowiedź. - Że? - Zapytał Clank. - Jeśli chodzi ci o mieszkańców, to pewnie są w schronach i czekają na bohatera. - Dopowiedział jeszcze, czym naprawdę mnie zdenerwował. Mógł sobie tego oszczędzić! - Tylko mi nie mów! - Krzyknąłem. Nie wytrzymałem. Wiedziałem, że Clankowi chodzi o Qwarka, tego przemądrzałego bohatera od siedmiu boleści, "zielonego". Dlaczego Veldianie są aż tak naiwni? Czy oni nie widzą, że on kompletnie nic nie robi, nie licząc tworzenia i tak bezsensownych planów? Żałosne... - Ej, ale tak ogółem... Wiemy, gdzie mamy się stawić? - Zapytałem rzeczowo. - Nie, nie wiemy. - Odparł robot, odgryzając się. - Zapytaj panią komandor. - Zaproponował. - Naprawdę muszę? Nie możesz ty? - Zapytałem z nadzieją. - No, patrzcie go. Nie boi się wroga, a kocicy się boi. - Przedrzeźniał Clank. Jak ja go za to nie lubię... - Co? Wcale nie! Tyle, że ostatnio mam nie małe u niej... Problemy. - Odpowiedziałem, spuszczając uszy. Poszedłem w stronę statku, wskoczyłem do niego i odpaliłem komunikator. - Co się stało, Ratchet? - Zapytała Sasha, pokazując się na małym komunikatorze. - Nie wiem, którą bazę zaatakowano. - Odparłem złośliwie. Cóż, za późno... Zapomniałem o żołnierskiej dyscyplinie i szacunku do przełożonej, co mogło mnie drogo kosztować. - Jak zwykle złośliwy. No ale cóż, trudno. Leć trochę bardziej na północ, za parę kilometrów będziesz na miejscu. - Odparła, po czym się rozłączyła. Widać było wyraźnie, że jest na mnie wkurzona. No, trudno... Ale wiem, gdzie mamy lecieć. Spakowałem zabaweczki i odkręciłem Clanka od kombinezonu. Posadziłem go na plecaku z broniami i mogłem odpalać. Parę minut później byłem już na miejscu. I tu, faktycznie, była niezła zadyma. No, i jak się spodziewałem, powodem zadymy były roboty. I, co gorsza, nasze roboty! Nasi zaatakowali mieszkańców, wzięli ich do niewoli. A może to tylko kamuflarz? Kamuflarz, czy nie, zabieram Clanka i się z tąd zmywam, muszę gdzieś bezpiecznie zaparkować. No, dobra. W miarę bezpieczne miejsce znalazłem niedaleko, na jednej ze skarp. Niewielu skarp. Zlazłem na dół, w biegu przykręcając sobie Clanka do pleców, z pistoletem o dużym polu rażenia w drugiej ręce. A miałem uważać... Kto teraz uważa, mam swoich poskromić, a nie! Wrogów im się zachciało, zaczęło im się nudzić, to wzięli sobie zakładników! A niech ich. Parę minut póżniej schowałem klucz, bo przykręciłem Clanka, wziąłem pożądnie broń w obie ręce i strzeliłem ostrzegawczo ku górze. Kurzawa na chwilę ustała. Większość robotów zasalutowała, jednak niektórzy... Wydawali się dziwni. Po krutkiej chwili poczułem, jak coś ciężkiego zwala mi się na głowę. Straciłem przytomność.