Ratchet and Clank: misja I: Veldin, cz I
Już nie mogę się doczekać! W końcu polecę na Veldin. Nareszcie zobaczę swój dom. Zobaczę ojczystą planetę. Z jednej strony bardzo się cieszyłem. Szybko wskoczyłem na skrzydło samolotu, potem za kierownicę. Odpaliłem statek. Ale czy napewno mam wszystko? - Zabawki! - Krzyknąłem nagle. Wiedziałem, że czegoś nie mam! Broń! Jak ja chcę walczyć bez broni?! Natychmiast wyskoczyłem ze statku i pognałem w stronę pokoju. - Przepraszam cię, Clank, za chwilkę wrócę. - Jeszcze krzyknąłem w biegu do przyjaciela. Mam nadzieję, że się nie obrazi... Oh... W końcu polecę na Veldin! Nareszcie! Oh, tęsknoto... Chciałbym wytchnąć. Wreszcie dotarłem do swojego pokoju, wziąłem plecak i wsadziłem wszystkie bronie z pułki na przeciw telewizora, koło drzwi. Nie miałem czasu się zastanawiać, co z sobą wziąść, musiałem wziąść wszystko. A tak swoją drogą, ciekawe, co się dzieje na mojej ojczystej planecie. Za parę godzin się dowiem, wiem. Ale już jestem ciekawy, co mam zrobić, przecież Sasha nic mi nie mówiła. Moje przemyślenia przerwał głos komandor Sashy dochodzący z syreny. - Ratchet? Co ty tu jeszcze robisz? - Już biegnę, biegnę! - Odkrzyknąłem złośliwie. Nie lubię, jak mnie ktoś pogania. Natychmiast udałem się do statku. Gdy dotarłem, stwierdziłem, że w hangarze jest cicho. Clank najwyraźniej zgasił silnik i dobrze. Ciężko by było, gdyby zabrakło paliwa... Co prawda, mogę nadać SOS, ale... No, perspektywy zazwyczaj nie są ciekawe. Parę minut później wskoczyłem tak jak poprzednio do statku i rzuciłem na Clanka plecak. Niechcący. No cóż, z pośpiechu czasem się o czymś zapomina. Ale że o nim? Pośpiesznie wyciągnąłem go z pod broni i posadziłem na nie. Bez słowa uśmiechnąłem się głupkowato, nie mogłem z siebie wydusić głosu. Po chwili jednak mój przyjaciel zaczął się z tego śmiać, więc poszłem w jego ślady. W chwilę później jednak posmutniałem. Spojrzałem na otwartą śluzę, na gwiazdy... Fakt, lecę na Veldin, ale... Nie mogę się zbytnio tam pokazywać, jedynie służbowo. A szkoda. Dręczy mnie to niesamowicie, tak chciałbym tam zamieszkać, mieć dzieci, rodzinę... Prawdziwą rodzinę, nie tak jak tu, na Statku "Phoenix". Wszyscy są tu dla siebie mili i tak dalej... Ale ja chciałbym... Ah, nie ważne. Wszyscy i tak wiedzą, że nie czuję się tutaj najlepiej. Z przemyśleń wyrwał mnie Clank, zapalając silnik. Przecież mieliśmy misję do wypełnienia. Parę godzin podróży jeszcze nikomu nie zaszkodziło. W każdym bądź razie, nie mnie. Tym razem jednak byłem, jak Clank powiedział, dziwnie milczący i mało zabawny. Skupiałem się raczej na kierowaniu, tłumacząc, że nie chcę się z czymś zderzyć. Ale gdzie tu można się z czymś zderzyć? Ani ślady asteroid, meteorów i tym podobnych. Nawet gwiazd nie było w pobliżu. Były daleko jako piękne, świetliste, maluteńkie punkciki. Tęsknię za prawdziwym domem... W końcu mogliśmy wylądować. Przykręciłem Clanka do swoich pleców tym ogromnym kluczem, który z resztą, jak zawsze, biorę ze sobą. Posłuży mi jako broń ogłuszająca. Sam do siebie się uśmiechnąłem, wolałem jednak kogoś rozkręcić, niż rozwalić. Zazwyczaj na takich misjach trafiali się najeźdzcy w kształcie robotów. I mieli całkiem przydatne części. To dopiero zabawa. No dobra... Co teraz by tu wziąść. Jakie bronie... Hmmmm... Na pewno wezmę pistolet dalekozasięgowy, chociaż, mam nadzieję, że nie będzie potrzebne to żelastwo. Ale lepiej wziąść... Tak... Na wszelki wypadek. Co jeszcze... A może tak pistolet o dużym polu rażenia? Tak. To dobry pomysł, zazwyczaj tego używam. Wolę paru z bliska, niż jednego z daleka... No, chyba że z bliska nie dam rady, dlatego biorę to żelastwo. I co jeszcze... A, no tak. Może jeszcze moją ulubioną zabaweczkę, czyli coś, co "produkuje" mini roboty. Raz się strzeli i można się na jakiś czas schować, gdyby coś się stało. Szkoda, że mam tylko dziesięciu "naboi", czyli ok. czterdziestu robocików. A pobawiłbym się chętnie. Dobra, dosyć wymyślania, czas się wziąść do roboty. Wyskoczyłem z pojazdu, wcześniej go wyłączając. Trzeba oszczędnie z pali