Que debemos pasar tiempo juntos. Tom II. Rozdział 29
- Co ty wiesz. To moja córka. To ja wiem, co dla niej jest najlepsze. Pora żebym zaczął ją wychowywać sam.
- Przecież wiesz, że ci pomogę.
- Nie. Ty mi ją zabrałaś – to mówiąc chciał wyjść. Jednak dziewczyna uniemożliwiła mu to.
- Kajtek, proszę cię. Jesteś pijany. Możesz zacząć ją od jutra wychowywać?
- Odejdź! – powiedziawszy te słowa popchnął Inkę na ścianę. Dziewczyna uderzyła głową w wiszący na niej obraz, tracąc jednocześnie przytomność.
Obudziła się, nie wiedząc, gdzie się znajduje. Przed sobą ujrzała Maksa. Głowa bolała ją, jakby poprzedniego dnia zaliczyła niezłą imprezę. Zaraz! Impreza! Alkohol! Kajtek!
- Julia! – krzyknęła, próbując wyrwać się z objęć mężczyzny. – Gdzie jest mała?!
- Nie ma jej w twoim pokoju?
- Maks! Nawet nie żartuj! Gdzie dziecko?! – po jej policzkach poleciały łzy. Poszukiwania dziecka rozpoczęły się natychmiast. Każdy najmniejszy zakamarek leśniczówki został przeszukany. Inka wręcz odchodziła od zmysłów. Wiedziała, że teraz może stać się wszystko. Pijany człowiek był nieobliczalny. Dziewczyna z każdą minutą denerwowała się coraz bardziej. Nic nie było w stanie jej uspokoić. Czuła się odpowiedzialna za dziecko. Kajtek nie przejawiał swoim zachowaniem ani grama tej cechy.
- Inka. Pomyśl, gdzie mógłby pójść.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie potrafię wejść w umysł pijanego człowieka.
- Zaraz! – krzyknęła po chwili. – Wiem, gdzie mógł pójść! Na cmentarz do Judyty.
Bez zastanowienia wsiedli w samochód i pojechali we wspomniane rzez niewiastę miejsce. To, co zobaczyli, przyjeżdżając na miejsce przeraziło ich. Kajtek spał na grobie żony, a dziecko leżało na ziemi, płacząc. Inka natychmiast wzięła ją w ramiona i owinęła kocykiem, zabranym z domu. Julka była bardzo zimna. Małe rączki zbielały pod wpływem niskiej temperatury.
- Inka! – usłyszała głos Maks. – Jedziemy do szpitala! Trzeba ją zbadać i ciebie opatrzyć!
- A on?
- Nim zajmie się izba wytrzeźwień.
Dłuższa rozmowa nie wchodziła w grę. Teraz liczyło się dziecko. Kiedy wychodzili z miejsca wiecznego spoczynku minęli się z komendantem miejscowej policji. Inka wiedziała, co się teraz stanie. Nie mogła, jednak nic na to poradzić – musiała zatroszczyć się o dziecko.
Nigdy nie lubiła szpitali. Białe sterylne ściany w połączeniu z podłogą mroziły ją. Kiedy tylko znaleźli się w budynku pielęgniarka razem z Maksem skierowali się do gabinetu, a inna z kolei zaprowadziła Inkę do innego pomieszczenia. Tam została opatrzona i po kilku minutach wyszła na korytarz z okręconą białym bandażem głową. Zajęło jej chwilkę zanim znalazła Julię. Mała leżała bezbronnie w łóżeczku. Obok stał Maks i pisał coś w założonej karcie szpitalnej dla małej dziewczynki.