Que debemos pasar tiempo juntos. Tom II. Rozdział 28
Nikt go nie rozumiał. Cała rodzina wymagała, by pozbierał się w mgnieniu oka. On natomiast stracił wszystkie siły. Całymi dniami czuł się rozbity. Chciał zająć się Julią, jednak, kiedy patrzył na nią widział Judytę. Ból, jaki odczuwał w sercu przerastał go. Nie wyobrażał sobie takiego cierpienia. Owszem wiedział, że będzie rozpaczał i obwiniał Boga za śmierć ukochanej. Nie przewidział, jednak, że sam popadnie w depresję. Godzinami mógł siedzieć na cmentarzu. Rozmawiał z nią, jak dawniej. Łzy płynęły, ale on ich już nie wycierał. Ulgę sprawiało mu tylko jedno – zaptonienie smutków w trunku. Wiedział, że nie jest to nic dobrego, lecz też nie widział w tym nic złego. Przecież skoro to mu pomaga, to może sobie na to pozwolić. Cała rodzina od razu stwierdziła, że robi źle. Chcieli, by był dorosły, więc jest. Radzi sobie, jak może.
Alkoholik, bezmyślny i nieodpowiedzialny małolat – to były przymioty, jakie zostały mu przypisane. Nie obchodziło go to. Chciał zapomnieć. Jedyne, co go niepokoiło, to jego stosunek do córki. Nie potrafił już tak, jak po jej narodzinach, najnormalniej przytulić jej i zająć się nią. Inka miała rację, że wściekała się na niego. Nie wiedział, jak może to naprawić. Patrzenie na małą przyprawiało mu największego bólu.
Po raz kolejny budził się z wielkim bólem głowy. Z pokoju obok słyszał płacz swojej córeczki. Po chwili ucichł, a on usłyszał głos Maksa. Przez moment zastanowił się, co on może tam robić, jednak stan w jakim się znajdował uniemożliwiał mu myślenie. W głowie miał tylko jedno – zejść do kuchni i napić się czegoś. Było mu już obojętne, czy będzie to woda, sok, czy… coś innego. Spoglądając na swoje odbicie w lustrze przestraszył się. Oczy miał przekrwione i zapuchnięte od płaczu. Cera zmatowiała nieco zżółkła, a najgorszy był jego oddech. Kwaśny, cuchnący. Z wesołego, młodego człowieka stał się kimś, kogo nie mógł rozpoznać. Szybko obmył twarz zimną wodą i zszedł na dół. W kuchni zastał mamę. Przez chwilę wahał się, czy wejść do środka.
- Chodź, chodź – usłyszał nagle. – Nie musisz się mnie bać, synku – powiedziała kładąc mu rękę na ramieniu.
- Przecież się nie boję – odpowiedział z chrypką w głosie.
- No dobrze, powiedzmy, że wierzę. Masz mi coś do powiedzenia synu?
- Mamo, czy ty też masz do mnie, jakieś pretensje?
- Pretensje? Tak to odbierasz? – spytała z wyraźnym żalem w głosie.
- A jak mogę inaczej? Każdy się mnie czepia. Nikt nie rozumie, że chcę zwyczajnie się zrelaksować. Odpocząć. Wszyscy na mnie napadacie. Inka oskarża, usiłuje wpędzić w poczucie winy, cała szeroko pojęta rodzina już mnie skreśliła, a teraz ty.
- Przykro mi synu, że tak to widzisz – powiedziała, odwracając się i ocierając łzy. – Wpędzasz się w ślepy zaułek. Jeszcze masz szansę z niego wyjść – dodała przed wyjściem z pomieszczenia. Kajtek natomiast wziął z lodówki butelkę zimnej wody mineralnej i wypił jej zawartość prawie jednym tchem. Pragnienie, jakie go męczyło od rana było spowodowane wypitą ilością alkoholu. Czuł pustkę w głowie. Wszystko się waliło. Jego życie, świat stanął w miejscu. Był tylko on, grób Judyty i pustka, mgła, nie mająca końca. Jego łzy były deszczem, rozmiękczającym podłoże. Alkohol wyparował, przywracając smutek, ból, cierpienie. Po cóż walczyć? Co tu go trzyma? Nerwowym ruchem rzucił butelką o sąsiednią ścianę. Przedmiot odbił się od niej, lądując w zlewie pełnym naczyń. Hałas, jakiego narobił obudził śpiące w pokoju jego dziecko. Płacz małej dziewczynki dobił go. Nie chciał tego słyszeć, czuć, pamiętać. Chciał Judyty – zdrowej i radosnej. Niestety została tylko ona. Łzy ponownie napłynęły mu do oczu, jednak on już miał dość. Wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Specjalnie nie pojechał samochodem. Marzył tylko o tym, by znaleźć się w jakimś barze i zamówić jakiś napój. Nie miał znaczenia ani rodzaj, ani jego cena. Byle był skuteczny.