Que debemos pasar tiempo juntos. Tom II. Rozdział 24
Mijały dni, miesiące, a dwójka młodych ludzi borykała się z różnymi uczuciami. Czymże jest stan, w którym się znaleźli? Zawieszeniem między szczęściem, a rozpaczą. Oboje znaleźli się w patowej sytuacji. Nadzieja zanikała w każdym z nich, osobno.
Oglądali właśnie zdjęcia z ich ślubu. Wyglądała pięknie. Mimo bieli swojej twarzy, stapiającej się z kolorem swojej, nieskazitelnej sukni biło od niej szczęście. Nie chcieli hucznego wesela. Wystarczył skromny obiad w gronie najbliższych. Tego dnia, nikt nie wspominał o smutnych rzeczach. Nie było miejsca na żadną łzę. Młodzi wręcz nie odklejali się od siebie, wprowadzając jednocześnie romantyczny nastrój.
Podczas przysięgi maleństwo dawało o sobie znać. Dziewczyna odczuwała delikatne ruchy. Z każdym dniem stawały się one coraz wyraźniejsze. Nikt nie wiedział, jak ją to cieszy. Żyła i nosiła w sobie życie. Nie liczyło się nic. Nic nie było piękniejszego i ważniejszego. Teraz siedziała na werandzie ich leśniczówki, ubrana ciepło, jak na tą porę roku. Wpatrywała się w dal. Ten dzień był dla niej trudny. Czuła bowiem, że moment porodu już się zbliża. Od dawna nosiła się z zamiarem napisania listu do swojego dziecka – do swojej małej córeczki.
„Witaj, moja maleńka,
A więc, to już. Dzisiaj kończysz osiemnaście lat. Dzisiaj moja maleńka otwiera się przed Tobą brama dorosłości. Od dzisiaj możesz decydować o swoim życiu. Bardzo żałuję, że nie ma mnie przy Tobie. Ominęła nas pierwsza, nastoletnia kłótnia, nauka chodzenia. Nie było nam to córeczko dane. Twój tata i ja jesteśmy z Ciebie dumni. Bądź zawsze sobą. Nie pozwól, żeby ktoś rządził Twoim losem.
Podejmuj decyzje według własnego sumienia – nawet jeśli, miałyby być odrębne. Bądź sobą. Opiekuj się tatą.
Moja maleńka, chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla nas oczkiem w głowie. I choć znasz mnie tylko z opowiadań taty, dziadków i ciotek – ja Cię kochałam i zawsze będę. Nawet przez moment nie zastanawiałam się nad innym wyjściem. Ty jesteś mim cudem
Twoja mama”
Zdążyła, jedynie włożyć list do koperty i zapieczętować ją. Nagle poczuła przeraźliwy ból. Kiedy zorientowała się, że odeszły jej wody, zrozumiała, że to mogą być jej ostatnie godziny. W mgnieniu oka zjawił się Kajtek. Przerażony pobiegł do domu po wcześniej przygotowaną torbę.
Dopiero teraz zaczęła się bać. Jej maleństwo właśnie zmierzało ku temu światu, a ona czuła, że może być z nią źle. Wszystko działo się tak szybko. Najpierw Kajtek pomógł jej wsiąść na wózek, którym prędko została przewieziona na oddział położniczy. Oczywiście mąż, był przy niej przez cały czas. Nie chciała rodzić poprzez cesarskie cięcie. Jednak, kiedy tylko lekarz stwierdził możliwość powikłań, nie miała wyjścia. Została przewieziona na salę operacyjną. Kajtek musiał pozostać przed jej drzwiami. Tam też, chodząc tam i z powrotem, starał się zapanować nad nerwami. Nagle zauważył, wystający z torby róg koperty. Wyciągnął ją i siadając na krześle zaczął czytać. Z każdym następnym zdaniem, zalewał się łzami. To było dla niego, jak kolejny bolesny cios. Teraz namacalnie widział, jak Judyta żegna się z życiem. Bezsilność, jaka go ogarnęła nie miała końca. Nie potrafił jej ratować, zatrzymać choroby. Nie wiedział nawet na, jakim są etapie nowotworu.
Nagle zobaczył, otwierające się drzwi. Po chwili najpierw wyszła zza nich pielęgniarka, prowadząca przed sobą szpitalny wózek z ich małą córeczką, a następnie pojawiło się łóżko ze śpiącą, pod wpływem narkozy, Judytą. Chłopak nie wiedział, co robić. Chciał wziąć małą na ręce, a jednocześnie nie wiedział, co z jego żoną.