Que debemos pasar tiempo juntos. Tom II. Rozdział 20
Ta dziewczyna z każdą sekundą spędzoną razem, zaskakiwała go coraz bardziej. Było w niej tyle energii i chęci pomocy innym. Maks chciał to chłonąć całym sobą. Co ona miała w sobie takiego, że chciało się ją przytulić do serca? Dobro? Jej charakter nie był ani w odrobinie skażony złem. Może czasami przejawiało się w niej szufladkowanie ludzi pod względem zapamiętanych cech, jednak w takich momentach, jak teraz mężczyzna zapominał o tym.
- Hmm… Może możemy wynająć prywatnego detektywa – wymamrotał, próbując odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie.
- Ale czy to coś da? Skoro policja nic nie ustaliła…
- Wiesz, jak to jest. Może komuś postronnemu uda się coś wskórać. Może coś zostało pominięte – próbował, jak najdelikatniej dać jej do zrozumienia, co sądzi na temat policji i ich sposobach śledczych. W przeszłości dużo się napatrzył na tak zwane sposoby śledcze miejscowej władzy. Pamiętał łzy matki, która po kolejnej kradzieży usłyszała: „Przykro nam, ale to jest niska szkodliwość czynu”. Owszem dla tych ludzi to była kolejna sprawa oddana do archiwum, opatrzona klauzulą „rozwiązana”. Jednak dla nich była to prawdziwa tragedia. Wówczas dwa tysiące szkody stanowiło bolesny cios w ich prywatny budżet. Do tego dochodziło kolejne dwanaście tysięcy pierwszej kradzieży. Nie liczył już nerwów związanych z „profesjonalnym” przeprowadzeniem dochodzenia, jak i zbierania dowodów. Pamiętał ich oczy i zachowanie, jakby poprzedniego dnia zaliczyli, jakąś porządną balangę. Delikatnie podsuwał im dowody, które on widział, a oni pomijali. Czyżby celowo? Kolejne dni były jeszcze gorsze. Codziennie przyjeżdżał ktoś, kto twierdził, że jego matka powinna sama znaleźć złoczyńcę. W końcu dostali pismo o umorzeniu śledztwa. To zaważyło na wszystkim. Nie mieli innego wyjścia. Musieli wyjechać. Zamknąć ten bolesny etap w ich życiu. Pojechali za granicę, do Stanów, gdzie pracował jego ojciec. Przez lata namawiał ich do przeniesienia się za granicę. Mieli być razem. Tworzyć szczęśliwą, pełną rodzinę. Niestety jego matka zawsze chciała być na stałe w Polsce. Joachim – ojciec Maksa miał tam pozostać, aż się dorobią i zarobią na ich nowy, wymarzony domek, a raczej na jego wykończenie. Po kradzieżach i braku działania ze strony policji, nie mieli wyjścia. Po prostu nie było ich stać na dalsze dawanie złodziejom ich ciężko zapracowanych pieniędzy.
Tak, jak postanowili spakowali swoje rzeczy i pewnego dnia wylecieli ku nowej, lepszej przyszłości. Maks zachwycał się nowymi, pięknymi widokami, ilością ludzi i zgiełkiem tamtejszych ulic. Natomiast jego matka odbierała nowe otoczenie zupełnie inaczej. Dla niej było tego za wiele. Nie potrafiła się odnaleźć w ich nowym świecie. Zrobienie zakupów przysparzało jej dużo trudności. Chowała się w ich pięknym domu, usiłując namówić męża do powrotu. Ten jednak nie chciał słyszeć o powrocie do kraju. Raz, że miał tam dobrze płatną pracę, a dwa miał uroczą sekretarkę – Nancy. Jak się później okazało umilała mu wieczory spędzane bez żony. Nienawidził ojca za to. Winił go za późniejszy zawał matki w tak wczesnym wieku. Nie potrafiła się pozbierać z poniesionej klęski. Podupadła na zdrowiu. Z roku na rok było z nią coraz gorzej, aż zmarła w ramionach swojego syna. Maks, co prawda był już dorosły, u końca studiów, ale bardzo potrzebował jej. To dla niej dokończył studia i jest teraz tym, kim jest. Obiecał sobie, że kiedyś otworzy własną klinikę dla dzieci i nazwie ją jej imieniem.