Powitanie z morzem
Z miejsca przystąpił do pokazania kto tu jest panem. - Słuchać koty zajebane. - Teraz pokażę jak się ścieli łóżka. Materac, prześcieradło, koc, drugi koc, poduszka, taboret. (Taboret? - co tu robi taboret?) Nowe zastosowanie sprzętu. Taboret żelazko działał jak należy. - Teraz ogony, macie pięć minut, by doprowadzić koja do wyglądu. Wydarł się Karakan, dodając sobie wzrostu siłą głosu. "Cholera! Że też trafiło mi się górne wyrko" - myślał zrozpaczony Tadek. "Ci na dole mają dwieście procent łatwiej". Ręce niezdarnie próbowały naśladować ruchy kaprala. Minęło pięć minut i rozpętało się piekło. - Co to jest kurwa mać! To mają być pościelone Krazy? Karakan aż poczerwieniał na twarzy. - Wy zasrańce! To po to PAN KAPRAL pokazywał, męczył się, żebyście nie umieli powtórzyć? - Gleba! Padli plackiem na podłogę. - Pojebańcy! Dam wam taki wycisk, że się wam jaja spocą! Furkot w powietrzu, jęk sprężyn, trzask przewracanych szafek. Po kilku minutach sala przypominała pobojowisko. Stos koców, poduszek, materacy piętrzył się na podłodze. Szczyt wieńczyły poprzewracane szafki. - Dziesięć minut na porządki. Zapiał "mały kapral" wychodząc z sali. "Dziesięć minut? To niemożliwe". Miotali się po izbie, przeszkadzając sobie nawzajem. Po kilku chwilach powtórka z rozrywki. - Padnij! - Powstań! - Padnij! - Powstań! Aż do znudzenia. Wzgórze powróciło na swoje miejsce pokrywając znaczną część podłogi. Jest wzgórek, nie ma wzgórka. Jest, nie ma. Zaczynało to przypominać sztuczkę szalonego iluzjonisty. Karakan znudził się wreszcie i dał im spokój. Doprowadzili salę do porządku. Przysiedli na stołkach ocierając pot z czoła. "Jezu! Powiedz, że to tylko sen" - modlił się Tadek - "Przecież to nie ma sensu. Irracjonalne widowisko". Przymusowy dziennik telewizyjny. Oczy przymykają się, przymykają. Przyjemne ciepło rozpływające się w mięśniach. Bolesne uderzenie w potylicę. - Nie spać! Minuta na mycie. Przepychanka przy podłużnej białej rynnie. Wreszcie upragniony krzyk dyżurnego. - Capstrzyk. Z ulgą ładują się w skrzypiące piętrowce. Nie na długo. Błysk światła i wrzask. - Pobudka! - W spodenkach ... przed kompanią ... zbiórka ! Posłusznie wybiegają na zewnątrz. - Za łazikiem ... biegiem ... marsz! Bose stopy z ulgą czują piasek po kilkudziesięciu metrach bruku. Lewa ... Prawa ... Lewa ... Prawa ... Nie dam ... się ... Muszę ... biec ... Jeszcze ... jeszcze ... Księżyc rzuca cienie drzew pod nogi. Dezorientują, utrudniają. Ustępują jednak wkrótce przed czymś potężniejszym, piękniejszym. Fosforyzujące, falujące błyski. Zatracona granica między niebem a ziemią. Morze. Witaj ... morze ... Dalej ... dalej ... Piękne ... jesteś ... W świetle ... gwiazd ... Nogi grzęzną w miałkim piachu. - Padnij! - Czołganiem ... naprzód! - Powstań! - Granat! - Pękł! Piasek klei się do przepoconego ciała. Jaki on drobniutki. Wrócili przed pierwszą. Ciężko zwalili do łóżek. Zasypiał z widokiem roziskrzonych fal pod powiekami.