Powitanie z morzem
Pociąg miarowym stukotem kół odmierzał czas. Tadek stał przy otwartym oknie w korytarzu i nerwowo palił papierosa za papierosem. Odkąd wyjechał z Katowic, puścił z dymem już dwie paczki. W ustach czuł niesmak, język stawał kołkiem. Pomimo tego odruchowo odpalił następnego i zaciągnął się dymem. Za oknem przelatywały różne odcienie szarości. Szarość jaśniejsza, ciemniejsza szarość, bardzo ciemna - już prawie czerń. Tylko czasami w oddali zamigotało światełko w odległych zabudowaniach. Wbijał w nie wtedy wzrok, czerpiąc z blasku jakąś iskierkę nadziei. Odprowadzał spojrzeniem, wychylał z okna, by jego obraz jak najdłużej pozostał na siatkówce. Jeszcze tylko kilka godzin, kilka godzin i ... właśnie. Co dalej? Wielki znak zapytania zawisł w powietrzu. Strasząc? Niepokojąc? Najgorsze, że w ogóle się pojawił. Żeby tak można było wywabić go korektorem, przekreślić, zmiąć razem z pytaniem i wyrzucić do kosza. Nic z tego. Tkwił uparcie w umyśle koncentrując wszystkie myśli wokół siebie. Tępym wzrokiem wpatrywał się w cienie za oknem. Niebo zaczynało różowieć, nadając krajobrazowi krwisty odcień. Wkrótce wielka czerwona kula wychyli swój rąbek zza horyzontu, przywracając oczom wrażliwość. Od kilku minut odczuwał jakąś zmianę w powietrzu. Nozdrza odurzone tumanami tytoniowego dymu z lubością wchłaniały nowe zapachy. Żywiczny aromat sosnowego lasu, połączony z czymś, czego jeszcze nie znał. Z zachłannością rzucił się na ten nowy bodziec. Czyżby tak pachniało morze? Znaczyłoby to, że wkrótce dotrze do celu. Spojrzał na zegarek - "czwarta dziesięć". Jeszcze dziesięć minut. Wszedł do przedziału i zdjął z półki pustą walizkę. Jej lekkość sprowadziła na swoje miejsce znak zapytania. Druga dłoń machinalnie powędrowała po paczkę "Klubowych". Po kwadransie stalowy rumak zaczął zwalniać swój bieg i piszcząc przeraźliwie metalem trącym o metal, zatrzymał się na stacji. Kołobrzeg - ujrzał w mdłej poświacie dworcowych latarni. Chwycił swój bagaż ( czy to bagaż?) i wyszedł na peron. Z ciekawością rozglądał się po okolicy, przypatrując budynkom wynurzającym się z porannej szarówki. W umyśle pojawiły się podręcznikowe wiadomości. To gdzieś tutaj odbyły się zaślubiny z morzem. Zauważył, że walizkowiczów było dużo więcej. Cały peron wypełniali młodzi ludzie. Większość butnych, wulgarnych. Przekrwione białka oczu wskazywały, co było tego przyczyną. Podobnych do niego, zatopionych we własnych myślach było niewielu. Najwyżej dwie, trzy osoby. Powlókł się w kierunku dworca. Przebiegł wzrokiem rozkład jazdy. Trzebiatów, Trzebiatów - jest. Jeszcze pół godziny. Nie miał na nic ochoty, nawet na piwo. Siadł na ławce czując ogromną wewnętrzną pustkę. Znak zapytania pulsował zgodnie z biciem serca. *** Zupełnie nie pamiętał jak wsiadł do pociągu. Zmysły odżyły dopiero na dworcu w Trzebiatowie. Już tam byli, czekali, zacierali z radości ręce onanizując się sadystycznymi myślami. Szereg zielonych ciężarówek. Zielone kabiny, zielone burty, zielone plandeki. "Zielono mi"- zadźwięczało mu w głowie zupełnie nie na miejscu. Przed samochodami tabliczki z numerami jednostek. Odnalazł swoją. "Kraz"- odczytał przechodząc obok maski pojazdu. Pierwszy raz widział takie potwory. Zbliżył się niepewnie. Sprawdzenie "biletu", czyjeś ręce wyciągnięte z góry, krótki lot w powietrzu i wylądował na twardej, drewnianej ławce w trzewiach zielonego Lewiatana. - A on do wojska ... Zaintonował ktoś przepitym barytonem. - Stulić pyski! Zagrzmiał właściciel polowego munduru. Śpiew urwał się przecięty ostrzem komendy. Zielona maszyna zakrztusiła się, zawarczała, wyrzuciła z siebie kłęby smrodliwego dymu i ucichła. Po chwili rozrusznik ponownie przywrócił życie jej mechanicznemu sercu. Zadrżała i powoli ruszyła przed siebie, wypełniając puste o tej porze uliczki, stukotem mechanicznych koni. Ciężarówka trzęsła niemiłosiernie na kocich łbach, wyznaczających brukowany trakt wśród łąk. Z prawej strony wschodzące słońce kąpało się w falach leniwie płynącej rzek