Porzucona - cz. IV
Nie wierzę, że życie toczy się dalej, to byłby absurd… Ludzie mieliby spać, jeść, chodzić gdzieś, tylko po co? W jakim celu i jaki to miałoby sens?
Leżałam w swoim pokoju, przy opuszczonych żaluzjach. To już trzeci dzień… Mama nie rozumiała, że nie jestem głodna - naprawdę nie byłam…
Myślałam. Dlaczego? Co zrobiłam źle? Związek na odległość? – Przecież miał wrócić… chyba już nie chce. Żyć dalej bez niego? Tylko po co? W krtani coś mnie ściskało, nie mogłam opanować łez, jak dzieciak! Przecież mam 19 lat, nie ja pierwsza, nie ostatnia. Mama kazała mi się ogarnąć i iść na wykład. Tylko po co, przecież nic nie ma sensu, nic.
Widzę Macieja, idzie ulicą, podnoszę rękę, macham do niego. Nie patrzy w moim kierunku, tylko w przeciwną stronę – już czuję, że straciłam go, że już nic nie mogę zrobić – moim ciałem wstrząsa szloch, coś krzyczę…
Mama potrząsnęła mną silnie, obudziłam się – dzięki Bogu, to tylko sen. Po chwili uświadomiłam sobie, że to również jawa! Minął kolejny dzień. W mojej głowie kołatało jedno słowo – honor. Przecież on musi się przekonać, że jestem silna i nie dam się autodestrukcji! Pewnie, że boli i jeszcze długo poboli – myślałam. Wcześniej nie rozumiałam koleżanek, które porzucone przez chłopaków, wylewały przede mną swoje żale. Nudziły mnie. Przekonywałam je, że to chyba lepiej jeśli facet pokazuje swoje prawdziwe oblicze jak najwcześniej. Po co rozwodzić się np. po roku małżeństwa? Taka byłam przemądrzała, a teraz – wiele bym dała aby cofnąć czas.
Mama nie wiedziała jak mi pomóc, mówiła, że mam objawy depresji i powinnam iść do psychiatry albo psychologa. Ale ja już wiedziałam - nie mogę przez cały czas o nim myśleć! Poszłam do łazienki i długo stałam pod prysznicem, potem ubrałam najbardziej wystrzałową bluzkę jaką mam i obcisłe dżinsy; zrobiłam makijaż: rzęsy tuszem, krem na twarz, usta błyszczykiem i puder na czerwony nos. Telefon do koleżanki z grupy i już biegłam, aby zdążyć na trzeci wykład w tym dniu, oczywiście z przyklejonym do ust sztucznym uśmiechem. Notatki odpisałam, ćwiczenia na których nie byłam, musiałam odpracować z inną grupą. Rozum pozwolił mi się jakoś trzymać.
Tak minął listopad, potem grudzień. Uczyłam się jak opętana, tylko na żadne imprezy nie dawałam się wyciągnąć, jeszcze nie czas… przekonywałam siebie.
Przed Bożym Narodzeniem odezwała się komórka; nie znałam numeru, który się wyświetlił. Początkowe dwie cyfry wskazywały na Wielką Brytanię. Maciek... - pomyślałam i zrobiło mi się gorąco. Ale to nie był on, to Mikael dzwonił ze świątecznymi życzeniami. Przyznam - zadziwił mnie, bo żaden z poznanych w Anglii chłopaków tego nie zrobił!
cdn.