Porażka Pana Pawła
Masz kuratora sądowego? - Tak - spojrzał na mnie wyzywająco oczekując ataku. - Z jakiego powodu? - udało mi się wytrzymać to spojrzenie. - Wyszedłem przedterminowo z pierdla - nadal wlepiał we mnie te swoje lodowate ślepia. - Długo kiblowałeś? - nieświadomie przejąłem sposób jego mówienia. - Sześć lat. Na wokandzie darowali mi dwa. - Za co? - spytałem szybko. Znowu przeniósł spojrzenie na podłogę. Ręka zostawiła szklankę i zacisnęła się na butelce. Kostki palców zbielały. Czekałem, kiedy okruchy szkła rozsypią się po stole. Nie pękła jednak. Uniosła się do góry i opróżniła swoją zawartość w jego otwarte usta. - Za gwałt. Po pijaku - wyrzucił z siebie. *** Mijały kolejne dni. Darek zjawiał się w klubie z dokładnością zegarka. Punkt szesnasta przekraczał próg w jedną stronę, o dwudziestej pierwszej w drugą. Trzymał się na uboczu. Z nikim nie nawiązał bliższych znajomości. Po prostu był. Inni przywykli do jego obecności, wymieniali grzecznościowe formułki, uściski dłoni na przywitanie. Po miesiącu, korzystając z własnych dojść, załatwiłem mu pracę. Powoli coś się w nim zmieniało. Pojawił się pierwszy uśmiech, podniosła siła głosu, tylko oczy pozostawały lodowate. Zaproponowałem mu udział w terapii grupowej. Po kilku dniach wahania zgodził się. Ruszyliśmy ośmioosobową grupą. Trzy kobiety, pięciu mężczyzn. Opracowałem dość mocny temat: "Droga życia". Cofanie się do najdawniejszych dziecięcych chwil w poszukiwaniu źródeł własnych fobii i kompleksów. Byłem ciekawy czy Darek wyjawi grupie swoją przeszłość. Nie wyjawił. I to powinien być dla mnie sygnał ostrzegawczy. Ja jednak w tym okresie pochłonięty byłem pracą nad inną członkinią grupy. Była nią Kasia. Młoda mężatka, która już trzeci raz trafiła pod moje skrzydła. Powoli kruszyłem skorupę, którą się otoczyła. Po drodze łamałem podstawowe zasady prowadzenia zajęć. Zaangażowałem się osobiście i uczuciowo, poświęcając jej więcej czasu niż pozostałym. I oto pewnego dnia nastąpił przełom. Kasia wybuchła. Przez godzinę wyrzucała z siebie w potoku słów i łez, nagromadzony strach, żal, koszmar, nienawiść. Kreśliła przed nami postać ojca sadysty, lubieżnika, zboczeńca. Ojca, który na swój sposób wprowadził ją przedwcześnie w świat seksu. Słuchaliśmy z przerażeniem, łzy znaczyły nasze policzki. To w tym momencie Kasia stała mi się bliska, za bardzo bliska. Byłem gotów przychylić jej nieba, byle tylko choć w znikomy sposób zrekompensować to, co przeszła. Może dlatego nie zwróciłem uwagi, że jedna para oczu pozostała sucha. *** Od kilku dni ją śledził. Podobała mu się. Nie miał jednak nigdy śmiałości do kobiet. Nie potrafił z nimi rozmawiać. Bał się, że zostanie wyśmiany, wzgardzony. Obserwował ją z daleka, poznawał nawyki, rozkład dnia. Coś się w nim gotowało, narastało z ogromną siłą. Nie potrafił już z tym walczyć. Opór malał z każdą chwilą. Musiał coś zrobić. Bar wydawał się najlepszym lekarstwem. Po półrocznej abstynencji pierwszy łyk wódki palił przełyk żywym ogniem. Zamówił następną pięćdziesiątkę, jeszcze jedną. Fala ciepła i czegoś jeszcze wzbierała w nim w logarytmicznym postępie. Wybiegł na dwór i wiedziony wewnętrznym głosem ruszył przed siebie. *** Kasia ostatni raz spojrzała w lustro. Poprawiła niesforny kosmyk włosów wymykający się spod czapki. Jak co wieczór w tym tygodniu ruszyła w kierunku garażu. - Dobry wieczór panie Zygmuncie. - Sąsiad niezmiennie od lat wychodził na spacer z owczarkiem. - Dobry wieczór pani Katarzyno. Do pracy jak zwykle? - Tak. Dzięki Bogu, to już ostatnia nocka - posłała mu uśmiech, czochrając Szatana za uszami. Wiedziała, że psisko to uwielbia. *** Stała z tym starym ramolem. O czym mogła z nim rozmawiać? A właściwie, co go to obchodzi. Wiedział, gdzie później pójdzie. Będzie tam na nią czekał. Szybko zniknął w cieniu parterowych zabudowań. *** Uniosła bramę garażu. Mdłe światło rozświetliło mrok małego pomieszczenia. Podeszła do drzwi Poloneza i włożyła kluczyki w zamek. *** Widział, jak otwiera drzwi od strony kierowcy.