Porażka Pana Pawła
Zastanawiam się czasami, czy w mojej działalności więcej było klęsk, czy sukcesów. Bilans wychodzi raczej niewesoło. Choć każdy sukces niwelował efekty kilku niepowodzeń, dodawał sił do dalszej pracy, umacniał w przekonaniu, że to, co robię ma jednak sens, to suma sumarum klęsk było więcej. Były tym bardziej bolesne, że wiązały się z odejściem w niebyt moich podopiecznych. Odchodzili różnie. Różnie? Nie, to nie to! Wybierali różne warianty techniczne swojego odejścia. Łączyło ich jednak to, że sami decydowali o swoim końcu, że odchodzili w samotności. Powoli zaczynałem przywykać do pogrzebów, do coraz bardziej zamglonych portretów w moich wspomnieniach. Jednak jedna porażka stała się dla mnie szczególnie bolesna. Odcisnęła piętno na mojej psychice, zachwiała w posadach moją wiarę w człowieka. Jak na trójwymiarowym filmie wideo widzę to sierpniowe popołudnie, gdy próg mojej "świątyni" przekroczył Darek. Oto zbliżał się kataklizm, któremu nie potrafiłem się przeciwstawić. *** Chodził nerwowo wokół budynku. Lawina myśli zalewała umysł sprzecznymi emocjami. Musi tam wejść, nie ma wyjścia. "Cholerny kurator, uwziął się na mnie". Spocone dłonie, co kilka sekund wycierał o spodnie. Rzucał ukradkowe spojrzenia, czy nie widać w pobliżu kogoś znajomego. Znajomego! Czy po tych sześciu latach pozostali mu jeszcze jacyś znajomi? Sąsiedzi odwracali się do niego plecami, przechodzili na drugą stronę ulicy lub traktowali jak powietrze. Nawet mu to odpowiadało. Nie zamierzał się tłumaczyć, gdzie był w ostatnim okresie. Choć czuł, że i tak wszyscy wiedzą. W tak małym osiedlu nic się nie ukryje. Ponownie spojrzał w kierunku budynku, przystanął tocząc nieustanną wewnętrzną walkę. Zrobił dwa kroki, zatrzymał się, następne dwa i ... "Nie, jeszcze nie teraz". Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku najbliższego baru. Kufel zimnego piwa przyjemnie chłodził rozpalone dłonie. Opróżnił go trzema potężnymi haustami. Podjął decyzję - "Idę". Wybiegł z knajpy, by powzięty zamiar nie ulotnił się wraz z upływem czasu. Po dziesięciu minutach stanął przed drzwiami. Klamka paliła nieziemskim ogniem. Chciał oderwać dłoń i uciec jak najszybciej, jednak wiedział, że jeżeli to zrobi, nigdy już tu nie wróci. Zacisnął zęby i otworzył drzwi. Zobaczył małą salkę, kilka stolików i mężczyznę w średnim wieku przy jednym z nich. - Przepraszam. Ja do pana Pawła. *** - Przepraszam. Ja do pana Pawła - usłyszałem cichy, niewyraźny głos. Oderwałem wzrok od rozłożonych na stole papierów i spojrzałem w kierunku drzwi. Młody chłopak, niski lecz napakowany tak, jakby całe dnie spędzał na siłowni, rzucał w moim kierunku zalęknione spojrzenie. - To ja. Proszę - wskazałem krzesło po drugiej stronie stolika. Niepewnie usiadł na brzegu. Kurczył się w sobie, starając się zniknąć z pola mojego widzenia. Nie przerywałem jeszcze milczenia. Obserwowałem mojego gościa, starając się wyrobić o nim pierwsze wrażenie. Pot strużkami spływał po wysokim czole. Typowy efekt stresu i wewnętrznego napięcia. Prawie wszyscy tak reagowali podczas pierwszej wizyty. Wzrok wbity w podłogę tylko czasami unosił się ponad blat stołu. - Napijesz się czegoś? Kawy albo herbaty? - zawsze przechodziłem od razu na "ty". Ułatwiało to przełamanie pierwszych lodów. - Jeżeli można, to mineralną - pierwszy raz nasze spojrzenia się skrzyżowały. Poczułem uczucia igiełek zimna na całym ciele. Nigdy nie widziałem takiego wzroku. Było w nim coś mroźnego, bezwzględnego. - Proszę ... - postawiłem przed nim butelkę i szklankę - ... chyba nie dosłyszałem twojego imienia. - Darek - wybąkał ledwo słyszalnie. Jego ręce zajęły się szklanką, wprawiając ją mechanicznie w ruch wirowy. Stukot szkła szurającego po blacie stołu był jedynym słyszalnym dźwiękiem przez najbliższe chwile. Pierwszy raz mi się zdarzyło, że nie wiedziałem jak rozpocząć rozmowę. Roztoczyła się wokół mnie jakaś mgła niemocy i zobojętnienia. - Darku, co cię tutaj sprowadza - wyrwałem się nareszcie z letargu. - Kurator. On mi kazał tu przyjść. -