Pod Cycem
W czasie tej przerwy szkolnej dorośli klienci w knajpce nie byli obsługiwani. Nie było ważne, czy któryś ze spragnionych uczniów się pojawił, czy nie. Gotowość bojowa wśród obsługi lokalu o tej porze była ustawiona pod szkoły. „Teraz obsługiwani są tylko panowie uczniowie” – taki komunikat z ust barmanki skutecznie uciszał zbyt natrętnych gości. Wyjątkowo niesubordywani goście byli delikatnie upominani przez stałych, miejscowych bywalców. Ponieważ ulica nie miała inteligenckiego charakteru, tacy początkowo upierdliwi konsumenci woleli wtedy szybko dostosować się do miejscowych zwyczajów. Tradycja to tradycja, trzeba ją szanować, a nie podważać przez byle chciejstwo byle kogo.
Ta tradycja w zaraniach jej powstania, jak i w czasie teraźniejszym, miała prozaiczną przyczynę – duża przerwa lekcyjna miała swoje ściśle określone granice czasowe. Dla „panów uczniów” czas może nie był jeszcze pieniądzem, ale na pewno zmuszał do niemarnowania ani minuty. Obsługa lokalu „Pod Cycem” wiedziała o tym dobrze i w praktyce realizowała hasło „frontem do klienta”. Klient pracujący już czy jeszcze uczący się, to nie miało dla niej znaczenia. Barmanka i kelnerki przestrzegały prawa i podstawą do obsłużenia młodo wyglądającego gościa był okazany im dowód osobisty. W ten to sposób wprowadzały w życie jedną z fundamentalnych zasad demokracji „wszyscy ludzie są równi”. Równi niezależnie od wykształcenia, zawodu, płci, rasy czy... uczęszczania jeszcze do szkoły. Możliwe, że nawet nie wiedziały o tym, iż były prekursorkami przyszłych zmian demokratycznych w Polsce w czasach, kiedy demokracja miała jeszcze przymiotnik „socjalistyczna”.
Niestety, o tej tradycji i skłonnościach niektórych podopiecznych do gaszenia pragnienia złocistym, a zakazanym dla uczniów napojem, wiedziała również pedagogiczna kadra z obu sąsiadujących szkół. Dyżurujący na długiej przerwie nauczyciele od czasu do czasu urządzali polowania, wpadając niespodziewanie „Pod Cyc”. Dla trafionych ofiar nie było pobłażania; ciężko odpokutowywali miłą chwilę wytchnienia od wyczerpujących zajęć szkolnych. Dlatego spragnieni uczniowie starali się ograniczać ryzyko wpadki, wybierając przerwy na których dyżur pełnił profesor Dzik. Nie był on już zdolny do szybkiego marszu i nawet cichego podkradania się z boku tak, aby nie być widocznym przez okna baru. Jego sapiący oddech było słychać z daleka, co wystarczało, aby gromadka uczniów zdążyła salwować się ucieczką przez drzwi lokalu w przeciwnym kierunku, zasłaniając tylko rękoma twarze przed rozpoznaniem.