Pod Cycem
Minutę drogi od mojej szkoły i sąsiadującego technikum mechanicznego znajdowała się znana w całym mieście knajpka. Mało kto pamiętał, jak oficjalnie się nazywała. Natomiast każdy miejscowy, zapytany – Gdzie jest knajpa „Pod Cycem?” – niechybnie wskazał właściwy kierunek. Tę sławną w całym mieście nazwę zawdzięczała podobno kelnerce, która przed laty obsługiwała klientów w tym lokalu. Natura nie poskąpiła jej kształtów, a zwłaszcza wyjątkowo obfitego biustu. Wiedziała, jak wykorzystać ten spadek po rodzicielce dla ściągania do knajpki jak największej rzeszy klientów. Popularna nazwa nie wzięła się jednak wyłącznie z ponętnych piersi kelnerki. Miała jeszcze jeden dar – była wyjątkowo silna fizycznie, jak na kobietę. Dopiero połączenie i wykorzystanie tych dwóch darów biologii w jednej osobie zaowocowało skokiem jakościowym przy obsługiwaniu klientów; oczywiście klientów płci męskiej. Panie, nie wiadomo z jakiego powodu, omijały lokal, który potrafił stworzyć miłą atmosferę, a nawet prawie że nieba przychylić konsumentom spragnionym nie tylko złocistego napoju z białą pianką, ale i dodatkowych estetycznych wrażeń.
Kelnerka ta, bez której lokal byłby zwyczajną speluną, a nie miejscem, do którego z całego miasta ściągały tłumy żądnych tych wrażeń mężczyzn, potrafiła wziąć w każdą dłoń po trzy półlitrowe szklane kufle z piwem. Za dodatkową opłatą potrafiła unieść i siódmy kufel, trzymając go... między ściśniętymi dwoma półkulami żywego, ponętnego i falującego w rytm jej kroków biustu. To było coś, to był podobno widok, który zachwyciłby każdego artystę, zwłaszcza malarza ciał kobiecych!
Kiedy doniosła złocisty napój do stolika, kufle trzymane w rękach stawiała na blacie, a ten siódmy przechylała, nachylając swoje buchające witalnością życia ciało nad klientem, który zapłacił za pokaz. Trzymał on w rękach pusty kufel, do którego małym wodospadem spływało piwo spomiędzy piersi kelnerki. Nie było takiego malkontenta, który by narzekał na brak wrażeń wizualnych. Nagrodą dla obsługiwanego klienta, a zarazem widza, który opłacił spektakl, był fakt, że siedział w pierwszym rzędzie tak blisko sceny, że bliżej już nie można było. Miał doskonały widok, nikt z pozostałych widzów mu nie zasłaniał.