Początek
Już schodzę!Wrzuciła szkicownik do szuflady zamykanej na kluczyk, o którą miała regularne awantury z matką i zbiegła po schodach.- Cześć Jake! - w holu stał wysoki brunet o ciemnych oczach i chłopięcej urodzie. Jego wysportowana sylwetka widoczna była nawet pod dżinsami i obszerną bluzą. Zupełnie nie wyglądał na kujona, mimo że co roku dostawał stypendium za oceny.- Ładnie wyglądasz! Moi rodzice będą zachwyceni!- Może zjesz z nami Jake?- Dziękuję, pani Marschmillow. Właściwie to powinniśmy iść. Zaproszenie rodziców obejmuje śniadanie. Nie wypada, aby Kasei przyszła i nic nie zjadła.- Nie wypada także, żeby rzuciła się na jedzenie jak wilk na owieczkę. Wiesz, ile ta dziewczyna potrafi zjeść. - zdanie było wypowiedziane z życzliwością w głosie, ale i tak policzki Kasei zrobiły się czerwone.- Może sobie na to pozwolić. - powiedział Jake, spoglądając rozbawionym wzrokiem na Kasei. - Ma wspaniałą figurę.- Lepiej będzie jak już pójdziemy. - przerwała dyskusję, która stawała się zbyt krępująca. - Nie chcemy się przecież spóźnić. Prawda?- Nie jest jeszcze tak późno... Auu! - kopniak w kostkę nie pozwolił mu dokończyć. Napotkawszy intensywnie wpatrującą się w niego Kasei, dodał szybko: - Ach, tak! Muszę jeszcze coś załatwić po drodze! Do widzenia, pani Marschmillow!- Bawcie się dobrze, dzieci! I pamiętaj, Jake, odprowadź Kasei pod same drzwi! Nie później niż na osiemnastą. Wiesz, jak nie lubię, gdy wychodzi po zmroku!- Dobrze, będziemy punktualnie!Gdy Jake otwierał jej drzwi swojego volvo, matka obserwowała ich przez okienko w drzwiach ze zmartwioną miną. Jako najmłodsza z trójki adoptowanych dzieci państwa Marschmillow Kasei nie mogła chodzić do klubu z koleżankami, czy nawet do kina na późny film. Jej przyszywani bracia mogli robić, co im się podobało. Steven miał dziewiętnaście lat i czasami nocował u kolegów. Dwudziestotrzyletni Eryk potrafił nie pokazywać się przez kilka dni. Tylko Kasei była odcięta od wszelkich rozrywek. Tłumaczyła sobie, że to przez jej wcześniejsze zachowanie, ale parę imprez z alkoholem i kilka krótkich spódniczek to przecież nie koniec świata. Nawet nie chcieli słuchać, kiedy zaczynała pytać o pozwolenie.- To co robimy po rodzinnym śniadanku? - zapytał, otwierając przed nią drzwi od strony pasażera.- Jak to? Powiedziałeś mamie, że będziemy u ciebie do osiemnastej. - zdezorientowana spojrzała na Jake'a.- Powiedziałem, że odprowadzę cię na osiemnastą, a nie że będziemy u mnie.- Jesteś super! - uśmiechnęła się radośnie. - A już myślałam, że spędzę popołudnie grając w scrabble w salonie twoich rodziców.- Właściwie, to ich nie ma w mieście. Pojechali na weekend do Paryża. Mamy chatę dla siebie.- Nie chcę spędzić w domu całego dnia! Zróbmy coś fajnego!- Może wesołe miasteczko? Koncert? Kino? - zaproponował jak zwykle usłużny Jake.- Nie... posiedźmy po prostu w parku. Jest piękna pogoda. Potem zobaczymy... - Kasei uwielbiała przebywać na świeżym powietrzu. Mogła nic nie robić, tylko leżeć i obserwować chmury. - Możemy zajrzeć potem do tego nowego sklepu z płytami.- Znów zaśniesz na trawie, a ja będę służył za parasol! - mimo to zatrzymał się przed wysokim ogrodzeniem parku.Zjedli lekkie śniadanie w pobliskiej restauracji i wzięli kawę na wynos. Jake przewidział chyba, że będą leżeć na trawie, bo zabrał koc, kilka książek i koszyk ze słodkościami.- Pytałaś mamy o sobotni wieczór? Może twój więzienny dozorca zrobi wyjątek i pozwoli ci póść z nami do tego nowego klubu? Nawet skazańcy mają przepustkę za dobre sprawowanie.- Nawet nie poruszaj tego tematu! Jak tylko bym o tym wspomniała, dostałabym szlaban na tydzień. A z resztą i tak nie mam się w co ubrać... - miała tylko plisowane spódniczki i nie rzucające się w oczy, kolorowe sweterki. Jej najbardziej wystrzałowym ciuchem były wytarte dżinsy, które mogła zatrzymać tylko pod warunkiem, że nie wyjdzie w nich z domu.- Andżela