Początek końca cz. 8
Tym razem nie kłamała. Po kilku kilometrach faktycznie wyszliśmy na drogę asfaltową.
-Gdzie jest ten przystanek? –Nie sapałem już tak mocno.
Dziewczyna szła przed siebie nie zaszczycając mnie spojrzeniem, ani komentarzem. Musiałem zajść jej za skórę.
Postanowiłem się więcej nie odzywać i czekać na rozwój wydarzeń. Skoro doszedłem za wariatką aż do tego miejsca, kilka minut mnie nie zbawi.
Gdy mijaliśmy zakręt za naszymi plecami rozległ się warkot silnika. Obejrzałem się nie do końca wiedząc czego się spodziewać.
Historia o ścigających nas ludziach przeraziła mnie na tyle, iż spodziewałem się zobaczyć samochód pędzący prosto na mnie.
Dźwięk się wzmagał, a ja z każdą chwilą byłem coraz pewniejszy, że skądś go znam.
Tylko skąd? Nie mogłem sobie przypomnieć.
-To autobus. –Odparła dziewczyna.
Problem polegał tylko na tym, że o nic jej nie pytałem.
Czyta w myślach? –Pomyślałem czekając na odpowiedź, ale tym razem jej nie otrzymałem. Zamiast tego zaczęła biec.
Ruszyłem w ślad za nią starając się wypatrzeć powód tego poruszenia.
Nie dalej jak dwieście metrów przed nami dojrzałem metaliczny błysk na poboczu.
Domyśliłem się, że to przystanek i właśnie tam biegniemy.
Pojazd był coraz bliżej. Miałem nadzieję, że prowadzi go jeden z tych milszych kierowców, który zatrzyma się na przystanku i zaczeka na nas.
Na szczęście tempo, jakie narzuciła Majka była na tyle szybkie, iż dotarliśmy na przystanek prawie w tym samym czasie co PKS.
-Masz pieniądze?
Jedyną myślą, która w tej chwili zaprzątała mi umysł było, że ja ich na pewno nie miałem.
Odwróciła się wciskając mi do ręki mój portfel.
-Czekaj, ale skąd go masz?
-Z twojego mieszkania.
-Tak, domyśliłem się, ale dlaczego go wzięłaś?
-Nie będę przecież cię sponsorować. Wystarczy, że robię za niańkę.
-Nikt cię o to nie prosił.
W jej oczach zobaczyłem znajomy przebłysk nienawiści i chęci zabijania, ale na moje szczęście nie zdążyła nic odpowiedzieć.
Po krótkim skrzypieniu przestarzałych hamulców, obok starej, blaszanej wiaty zatrzymał się jeszcze starszy autobus marki Jelcz. Nie miałem pewności, ale chyba pamiętał jeszcze dzień narodzin mojej babci.
-Jezu. To one jeszcze jeżdżą?
-Kilka sztuk w całej Polsce. –Zaśmiała się całkowicie zmieniając wyraz twarzy. Znów była pięknością, którą ujrzałem na progu zaledwie kilka godzin temu.
Z niewielkim oporem przednie drzwi się rozsunęły.
-Dzień dobry. –Majka prócz tego, że piękna, miała ten kokieteryjny ton głosu, którym mnie zauroczyła. –Proszę jeden na Wrocław Główny.
-Proszę bardzo panienko. –Podstarzały mężczyzna z twarzą usianą zmarszczkami i kartoflanym nosem uśmiechnął się od ucha do ucha wydając jej resztę.
W moim przypadku nie był już tak miły.
Na przywitanie usłyszałem tylko ciche warknięcie i karcące spojrzenie, które miało znaczyć tyle, co: Nie jesteś tu tak mile widziany jak ona.
Nie musiał tego mówić. Wiele razy przekonałem się, że ładniejsi mają w życiu prościej.
Odbierając resztę podziękowałem, czym znów zasłużyłem na kilka warknięć.
Zajęliśmy dwa miejsca mniej więcej po środku.
-Co dalej?
Dziewczyna patrzyła las, z którego dopiero co wyszliśmy.
Teraz, kiedy miał szansę się jej przyjrzeć, zauważył, że jej twarz zdradza zmęczenie. Nie takie jak on, spowodowane biegami przełajowymi. Ona zdawała się być zmęczona całym życiem.
-Coś się dzieje? –Nie mogłem nie zapytać. Jedną z moich najgorszych cech było: pomagać innym.
Dlaczego najgorszych? Prócz zakodowanej autodestrukcji w postaci sabotażu swoich myśli i pomysłów, często poświęcałem więcej niż powinienem na pomoc innym.