Początek - czyli część III poszukiwań malarza
Matka pojechała, a Kryspin znów siedział przy łóżku ojca patrząc w jego wykrzywioną, zmęczoną twarz pozbawioną oznak jakiejkolwiek energii, słuchał szumów i pikania aparatury i myślał – człowiek, człowiek, człowiek – istota rozumna, byt wyższy zamknięty w biologicznym organizmie, a może… zwyczajnie – zlepek zorganizowanych tkanek? Nie. W odniesieniu do ojca – zlepek tkanek zupełnie mu nie pasował – objął dłoń ojca i pocałował ją mechanicznie gestem tym wyrażając przeprosiny za taką myśl. On wierzył w podwójną naturę człowieka wynoszącą się ponad biologię i temu trzeba było pozostać wiernym… Tylko w tej sytuacji – bezwolne śmierdzące ciało, niesprawny umysł, aparatura tłocząca płyny jak w roślinę… Trudno było doszukać się tu nadzwyczajności istoty ludzkiej. Biologia zwyciężała na każdym polu.
Bardzo podobne wrażenia przemknęły przez głowę malarza, kiedy odwiedził następnego dnia siostrę w klinice noworodków. Nie zareagowała zbyt entuzjastycznie na jego widok. Była zmęczona, zaniedbana, oczy miała wyraźnie podkrążone od płaczu. Proste, brązowe włosy spięte niedbale spinką spadały na kark, sylwetka zwykle szczupła teraz pozostawała nabrzmiała po niedawno przerwanej ciąży. Siedziała przy inkubatorze trzymając w nim dłoń i gładząc małą, pomarszczoną istotkę przypominającą może nawet trochę człowieka, ale nie odbiegającą też znacznie wyglądem od każdego innego nowonarodzonego ssaka. Nieporadne, nieświadome raczej swego istnienia ciałko i to drugie, świadome zabiegające każdą cząstką swej świadomości i każdym drżeniem pragnień o życie i powołanie do istnienia tej istotki. Przez krótką chw