Początek - czyli część III poszukiwań malarza
W szpitalu tym razem zastał ruch. Ludzie na korytarzach, w salach, ogólny gwar. Dotarł do sali ojca bez problemu, ucałował mamę, która zaraz zaczęła zbierać się do wyjścia, tłumacząc, że musi odwiedzić Kingę, ale przed odjazdem spytała starając się zdobyć na delikatność
- Myślałam, że przyjedziesz z Dominiką. Pewnie ma dużo zajęć i nie mogła…
- Nie jesteśmy już z Dominiką. Już jakiś czas.
- Ale… - kobieta zawahała się patrząc na syna z niedowierzaniem – Wydawało mi się, że się kochacie, że pasujecie do siebie. To tak definitywnie koniec? Jesteś pewien?
- No raczej jestem. Wychodzi za innego – przez twarz Kryspina przebiegł nieproszony grymas bólu pomimo wszelkich starań, by zachować spokój. Przed matką nie był w stanie udawać, a ona spojrzała na niego z rozczuleniem i łzami wzbierającymi w oczach.
- Tak mi przykro – wypowiedziała i wyciągnęła ramiona, aby go objąć serdecznie. Wtulił się też w nie chętnie i zatopił jak dziecko. Poczuł się jak dziecko , bezbronne w ramionach matki, mimo, że teraz był od niej ponad głowę wyższy i ona cała mogła skryć się w jego objęciu. Miło, bezpiecznie, przytulnie. Dopiero teraz odczuł jak za tym tęsknił. Objął matkę mocno, gdy ona gładziła jego włosy i pocałowała skroń. Zmniejszył się już swą świadomością do rozmiaru chłopca i niewiele brakowało, aby zaczął płakać, gdy sobie uprzytomnił, że jednak jest dorosłym facetem – już trochę po trzydziestce, któremu nie wypada tego robić. Odsunął się nabierając głęboko powietrza.
- Starczy mamuś tych sentymentów – wypowiedział lekko załamującym się głosem i odchrząknął, aby głos przywołać do porządku. – Mamy teraz większe zmartwienia. Spojrzał na nią.
- Większe powiadasz? Kiedy mnie wszystko martwi… To wszystko – jej głos drżał w oczach zbierały łzy. – Wszystko, wszystko… już nie mogę. To mnie zaczyna przerastać. Jak wcześniej było trudno to Jasiu przy mnie był. Powiedział coś, zażartował, spojrzał z dezaprobatą, powiedział, że będzie dobrze i ja wiedziałam, że musi być dobrze. Teraz popatrz – zaczęła płakać coraz bardziej roztrzęsiona, gestem wskazując na ciało podpięte do aparatury medycznej – Ja już sobie nie radzę. Ja…
- Mamuś dobrze będzie. – zawiadomił Kryspin odsuwając matkę od siebie, patrząc jej w oczy i starając się zdobyć na stanowczy ton – Musi być dobrze. Tak?
Kobieta nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na syna ze łzami i lękiem w oczach. Teraz to on ją przygarnął i przytulił mocno. Wzajemne czułości trwały jeszcze moment, zanim matka uświadomiła sobie
- A ty w ogóle jadłeś coś? Zakupy nie zrobione, nie ugotowane. Wszystko tak…
- Spokojnie mamuś. Przez tyle lat z głodu nie zginąłem to i teraz nie zginę. Nic się nie martw. Daję radę. Ja teraz posiedzę przy ojcu, a ty jedź gdzie miałaś jechać, a potem do domu i koniecznie odpocznij. Ja tu będę ile potrzeba. Nic się nie bój.