Po(d)stęp
- Pożycz Pan, Panie Kaziu.
- Nie ma mowy, teraz robota. Ja zresztą dziś nie piję.
- Dziadek, nie bądź taki.
- Nie to nie. Skończyłem
Trudno. Ale jakoś na sucho praca nie szła najlepiej. Kupa węgla zrzucona w dwie godziny. Zaraz przyjdzie majster i każe wrzucać z powrotem, bo jeszcze sześć godzin. Dziadek Kaziu zostawił jednak kapotę na wieszaku. Przecież mu oddamy. I tak dziś tych pieniędzy nie wyda.
- No, widzę, żeście sobie jednak poradzili.
- Nie gadaj, Dziadek, napij się.
Pan Kazik po wypiciu odpowiedniej ilości wódki postanowił odwdzięczyć się i przedłużyć biesiadę. Dobre chęci skończyły się, gdy sięgnął do kieszeni, z której otchłani zamiast pieniędzy na wódkę wysypały się kurwy i złodzieje.
Tak minął wieczór i poranek, dzień pierwszy.
- Ty, Młody, idź no zawołaj Pana Cyngwajsa.
Nadzwyczaj groźna odmiana huraganu nazywająca się Inżynier Kowalski pojawiła się na horyzoncie, a robotnicy znaleźli się w polu jego rażenia. Wszystkie butelki z wódką strzaskały się, zdawałoby się, że od natężenia przekleństw rzucanych z wnętrza niszczycielskiej maszyny, którą uruchamia słowo „Cyngwajs”. Nowy chłopak, który niby Merkury popędził do szefa, wracał teraz ze spuszczoną głową niczym wycieńczony maruder, który odłączył się od karawany na środku pustyni. Jednak to na nas wylała się kulminacyjna fala gniewu, choć Młodemu na pewno też się dostało. Gdy burza ucichła, Inżynier zebrał od całej ekipy pieniądze, a Młodego wysłał biegiem do sklepu po wódkę. Nowy poznał źródło tego incydentu, a konkretnie przezwiska, które przylgnęło do Kowalskiego, gdy wysłano go po cynkwaiss, taki proszek, składnik jakiejś mieszanki, mała torebka. Ale młody inżynierek nieświadom rozmiarów ładunku, wziął na plecy worek ze złomem, który z przekonaniem przekazali mu na magazynie. To było dawno temu, ale przezwisko wkurza go za każdym razem tak samo jak żart, któremu je zawdzięcza. Choć czasem przy szklance sam się z tego śmieje.
Minął wieczór i poranek, dzień drugi.
- Panowie, dziś przyjeżdża Pan Behapowiec. Będzie szkolenie.
Przyda się przerwa w środku tygodnia. Praca z głowy, trochę nudy, no i specjalistę trzeba ugościć.
- Wiecie, że szkolenia odbywają się zawsze, gdy koledzy z ośrodka mechanicznego coś odjebią. Wiecie, że na palcach jednej ręki można wyliczyć tych, którzy mają tych palców komplet, tak? Są różne żarty, jest brawura, jest alkohol, palenie wszędzie tylko nie na palarni itd.. Jednak dwa ostatnie incydenty to przegięcie. Jednemu panu, gdy spał pijany, pijani koledzy zamknęli genitalia na kłódkę. Panowie, jaja to nie mały palec. Dzień później pan noszący okulary zasnął na krześle. Nie bacząc na wadę wzroku zamalowano mu okulary, przez co spał półtora dnia myśląc, że to noc. Ale to nic. Przybili mu gwoździami sandały do podłogi. Gdyby obudził się sam… Ale nie, trzeba było pierdolnąć metalową szafką i podnieść krzyk. Nie muszę mówić, jaki był efekt. Nie można poprzestać na pomalowaniu gęby czy nawet jaj, trzeba człowieka okaleczyć. Dzięki Bogu nic poważnego się nie stało. Ale mogło być różnie. Potem komisje, a tu wszyscy pijani itd.. Podsumowując – alkohol musi iść w parze z odpowiedzialnością.
Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy się uczyć od tych z POMu, byłoby weselej w robocie. Podsumowując – urzędnik państwowy na naszej budowie musi zostać dobrze przyjęty. Tak więc po części oficjalnej i merytorycznej kadra robotnicza i inżynierska przeszła do czynności alkoholowych.
Tak minął wieczór i poranek, dzień trzeci.
Jurek wraca z wczasów. Pewnie postawi. Jurek z torbą zwiastuje dobrą nowinę. Jednak nic się nie dzieje. Torba nie dzwoni, Jurek przyczajony. Wreszcie podchodzi do szafy. Zadowolony i zdziwiony, że kłódka nierozerwana ani drzwi niewyłamane. Wyciąga butelki jedna za drugą. Z torby żarło. Polewa. I nagle konsternacja. W szklaneczkach znalazła się woda. Z brzękiem tłuczonego szkła i echem rozkrzyczanych kurew i złodziei dotarło do nas, że umknął nam dzień wczorajszy, gdy omyłkowo czekając na Jurka nie zaopatrzyliśmy się w alkohol. Myśleliśmy, że wróci wczoraj. No i byliśmy zmuszeni odsunąć szafę, oderwać dyktę przytwierdzoną z tyłu, opróżnić butelki, napełnić wodą, przytwierdzić dyktę, przysunąć szafę, na której nie było śladów żadnej działalności dywersyjnej. No i się Jurek wkurwił. Rzecz jasna nie uwierzył, że pomyliliśmy się o dzień i wytrzymaliśmy tak długo, a właściwie – w naszym odczuciu - do końca. Skończyliśmy wcześniej, żeby udać się do knajpy, by utopić to nieporozumienie w smacznej wódeczce i otchłani pogawędek.