Opowieść mało wigilijna
Obudził się z ciężką głową i oczy tak bardzo szczypały! Bardzo jasno wokół. Okropnie!
To nie jego łóżko...ani nie śnieg. I jakiś zgiełk w tle. Myśli rwą się i nie można ich zebrać do kupy.
- Obudził się!
Głos, mimo że niezbyt donośny, zabrzmiał aż w środku mózgu.
Nie od razu skojarzył, że osoba w fartuchu, to pielęgniarka. Nie była uśmiechnięta ani spokojna. Była zdenerwowana i rozdrażniona, i to nakazywało jej wykonywać znacznie więcej czynności, niż to konieczne, czyniąc przy tym nieznośny dla niego hałas.
- Zaraz zajrzy tu lekarz - rzuciła, ni do niego, ni do siebie.
I rzeczywiście zaraz w drzwiach stanął wysoki, szpakowaty mężczyzna o surowym wyrazie twarzy. Starał się zamienić go na życzliwy, ale jakoś mu nie wychodziło...
- Jak się czujemy? - zapytał.
W innym wypadku, by się nawet uśmiechnął z tak postawionego pytania. Marysia też zawsze się śmiała.
- Ciężko - wychrypiał nieswoim głosem.
- Zatrucie tlenkiem węgla. Miał pan dużo szczęścia...
W tym zawieszonym nagle głosie zabrzmiało coś złowieszczego.
- Pamięta pan coś? - Lekarz badawczo spojrzał mu w oczy.
Odchrząknął, bo gardło nie chciało go słuchać.
- Nie bardzo. Wieczorem przyniosłem choinkę...Kasia tak bardzo się cieszyła, bo miała zrobione nowe ozdoby...Zaraz, zaraz...Co się właściwie stało?
- Zatrucie tlenkiem węgla.
- Jak to? Gdzie jest Kasia z Bartkiem i moja Marysia?
- Bartek leży po drugiej stronie korytarza, ale żona z córką...niestety...
Coś zawyło panicznie w jego głowie, coś tak strasznego, że się przeraził. Jego świadomość nie mogła dać sobie rady z przyswojeniem tej informacji. To niemożliwe, niemożliwe. Jest przecież Wigilia, kupione prezenty. I taka ładna choinka...
- Proszę powiedzieć kogo zawiadomić z najbliższych. Teraz potrzebne panu wsparcie. A Bartek z tego wyjdzie.
Spanikowane myśli rozpraszały się jak czarne kruki. Tak bardzo by chciał umrzeć, w tym właśnie momencie. Ale jest przecież jeszcze Bartek. On ma dopiero dwanaście lat.
Wieczorem przyszła teściowa, roztrzęsiona i zapłakana. Przyniosła opłatek. I niby wybaczenie. Jednak w jej podpuchniętych oczach było tyle żalu! Czuł się winny. Bardzo.
- Mówiłam, żeby kupić te cholerne czujniki. Kosztują tylko kilkadziesiąt złotych - wygarnęła na koniec, bo nie była już w stanie stłumić emocji.
Milczał. Kupił przecież te cholerne czujniki ale wyjął baterie, bo Kasia potrzebowała do zabawek.