PLAN sztuka teatralna
po co się spotykać… no jak Pan musi… dobrze. Tylko żeby Pan znowu kogoś nie potrącił. (w radiu słychać piosenkę Marka Grechuty i słowa „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Wchodzi Janusz) Janusz: Dzień dobry Panie Michale. Musiałem się z Panem spotkać. Byłem w szpitalu, ale wtedy był Pan nieprzytomny. a teraz , widzę wygląda Pan kwitnąco... Michał: No dobrze. (zniecierpliwiony) Konkretnie o co chodzi? Janusz: Chciałem żeby Pan wiedział że to nie moja wina… ten wypadek zmienił pańskie życie, ale też moje… wszystkie plany wzięły w łeb… Michał: Jechał Pan jak szatan...nie Pana wina, to czyja? Janusz: A Pan wszedł jak zaczadzony pod moje koła. Michał: Miałem wtedy tyle projektów… film, malarstwo, wystawy. Wszystko legło w gruzach. Janusz: Ja nigdy o tej porze nie jechałem do pracy. Mam firmę… właściwie teraz podupadła… to firma budowlana. W tamten dzień sąsiad czekał na mnie przed domem, poprosił bym ocenił, czy kupił dobre materiały do remontu… chciał zrobić ocieplenie… i te rzeczy, rozumie Pan. Michał: I co z tego? Janusz: Gdyby nie mój sąsiad, jechałbym tą drogą pół godziny wcześniej… i nie spotkalibyśmy się w takiej, że tak powiem tragicznej sytuacji. Michał: Ciekawie pan rozumuje. Janusz: Panie Michale, ja się trzymam ściśle planu dnia. W biznesie inaczej nie można. Michał: No to ktoś pozmieniał nam plany. W Pana przypadku – plan dnia, w moim – plan życia. Janusz: W moim przypadku również zmienił się plan życia. Michał: Co Pan, porównuje się do mnie? Ja wypadłem zupełnie z gry, a Pan tylko mniej kasy zarobi. Janusz: Nie ma nadziei? Michał: Nadzieja jest zawsze. Jest nawet szansa, że będę chodził, tylko że wypadłem z obiegu. Byłem na topie, moje miejsce już zajęły młode tygrysy. Już mnie tam nie wpuszczą. Janusz Przepraszam... ale jakie tygrysy.. Michał: (z ironią) ...syberyjskie... Niech Pan lepiej już sobie idzie. Janusz: A przebaczy mi Pan? Michał: Już mi złość na Pana dawno wywietrzała. ( Janusz wychodzi) Akt I Scena VII (wchodzi matka Michała, od drzwi już mówi) Matka: Dzisiaj pierożki takie jakie lubisz, jeszcze gorące. A pamiętasz jak byłeś dzieckiem byliśmy w teatrze i tam o tych pierożkach w jednej takiej sztuce tak mówili „siądę sobie na pieńku, zjem pierożki pomaleńku…” I tak to zapamiętałeś, że jak przyszliśmy do domu to kazałeś mi zaraz zrobić pierogi. Uparłeś się, że muszą być te pierogi. Pierogi z serem dobre… ciasto dobrze wyrobiłam, ser na targu kupiłam. Michał: Mamo, dobrze już, dobrze, daj te pierogi, ciągle mi przypominasz te chwile z dzieciństwa. (zajada ze smakiem) Już nie mam ośmiu lat. Matka: Przeniósłbyś się do mnie. Trudno mi tak chodzić, miałbyś opiekę… Michał: Nie musisz przychodzić codziennie, daje sobie radę. Matka: A Małgosia? Michał: Nie przychodzi. Już miesiąc nie była, ale dzwoni. Matka: Zjedz jeszcze. Michał: Już nie mogę, zostawię na później. Matka: Świeże i cieplutkie – najlepsze. Jedz synku. Michał: No dobrze. To mamo jutro nie musisz przychodzić, odpocznij sobie. Matka: Już mnie wyrzucasz? Ciebie tylko mam. Michał: Nie, ale chcę jeszcze popracować. Matka: Nadal malujesz? Michał: Nie, teraz fotografuje. Mniej wysiłku. Pstryk i jest obraz. Matka: Bo te twoje obrazy dziwne jakieś. Ja ich nie rozumiem. A ten obraz z Aniołem Stróżem, już go tutaj nie widzę. Zdjąłeś go? Michał: To był taki kicz, mamo. Matka: Kicz, nie kicz, ale ładny. Powieś go. Gdzieś go dał? Michał: Do szafy, tam za butami. Matka: (wyjmuje obraz i wiesza) Do szafy... anioła? No niech wisi. Taki ładny. Patrz jakie ma skrzydła ten anioł. To ja już idę. (żegnają się, matka wychodzi) Akt I Scena VIII (Michał opuszczony siedzi na wózku, patrzy w okno. Wchodzi jego kolega Marek) Marek: Świetnie dzisiaj wyglądasz, Michałku. Michał: Daruj sobie te komplementy. Mów o co chodzi, wiem że masz mał