splątane serca... cz 5
Kinga spakowała się i po pół godzinie pędziła do szpitala po Pina. Czekał na wypis. Nie zauważył jej jak weszła. Podeszła i zakryła mu oczy
- Zgadnij kto ?
- Pomyślmy kto? Długonoga blond piękność?- drażnił się z nią
- No wiesz nie zgadłeś
Odwrócił się do niej nagle i pocałował.
- Proszę pana wypis- pielęgniarka uśmiechnęła się.
- Dziękuję – Pino odwzajemnił uśmiech
- A teraz zabieram Cię w długa podróż
- Muszę najpierw zabrać auto
- Wuj Zdzisio się tym zajmie. Jedziemy do ciebie, żebyś się spakował i porywam ciebie. Masz mi jeszcze mnóstwo pytań do ciebie
- Dobrze mój ty promyku radości- pocałował ją w czubek nosa.
- Moja kropelko namiętności- uśmiechnęła się promiennie
Pojechali do domu Pina.
- Poczekam w samochodzie- uśmiechnęła się
- Nie wejdziesz?
- Nie muszę jeszcze gdzieś zadzwonić
- Ok. za chwilkę będę.
Dzwoniła do przyjaciół, by zaopatrzyli jej lodówkę w miarę rozsądnie. Ufała im, dbali o jej mieszkanie, to byli jej jedyni przyjaciele.” Moi kochani przyjaciele” uśmiechnęła się do siebie i taką właśnie zastał ją Pino. Patrzyła na jej delikatne kształty.
- Gotowy?- popatrzyła na niego, wiedziała, że ją obserwuje.
- Jak nigdy dotąd.
Z piskiem opon zostawili za sobą dom Pina. Jechali dość długo i tylko uśmiechali się do siebie. Pino obserwował jak płynnie zmienia biegi i koncentruje się na drodze.